Cześć, Miłoszu!
Dzień dobry, Anno.
Dziś porozmawiamy sobie na dwa tematy. W pierwszej części o tym, jak reagować na zmiany, jak radzić sobie ze zmianą i jak wrócić też do normalności – też trochę w temacie koronawirusa.
W drugiej części rozmowy, która będzie opublikowana za tydzień dowiemy się o tym, jak robić świetne wystąpienia publiczne!
Zaczniemy od zmiany, czyli najbardziej aktualnego tematu. Jak sobie radzić, Miłoszu, ze zmianą? Zwłaszcza z taką, która jest nagła i nieoczekiwana? Każdy z nas pewnie słyszał od znajomych, jak ma jakieś okrągłe urodziny teksty w stylu: „To teraz kończę 30 lat i muszę się za siebie wziąć!”. Ja na przykład tydzień temu skończyłam 30 lat, więc akurat w tym temacie mi się nawinęło.
Gratuluję! Nie wyglądasz w ogóle.
Dziękuję! Cieszy mnie to bardzo. Ale też wiadomo, z wiekiem, jak nam te kolejne dziesiątki stukają, to chyba te postanowienia czasami – to głoszenie, że teraz czas na zmianę robi się coraz mocniejsze, w stylu „Pyknęła mi czterdziestka, no to teraz to będzie!”.
Czy to jest w ogóle normalne, Miłoszu, że my tak robimy? Takie podejście do zmian, że jak już jakiś taki punkt wybił, to teraz jest czas na zmianę?
Tak. Dziękuję.
Tak!
Jest to normalne. Aczkolwiek muszę ci powiedzieć, że wydaje się, że największą spinę to mamy jak mamy dziewiątkę.
Z przodu?
Z tyłu! Jest takie stare, hinduskie powiedzonko. Pierwsze 25 lat się uczysz. Drugie 25 lat to pieniądze i sława. Trzecie 25 lat to jest oddawanie światu co dostałaś, a czwarte 25 lat, stawianie czoła śmierci.
Nie no, w zasadzie chyba wydaje mi się, że to jest zgodne, tak!
Tak! Że ta zdobycz humanizmu, ona gdzieś w nas jednak taka ładna, wschodnia się odbija wewnętrznie. Natomiast rzeczywiście nie ma żadnej racjonalnej przyczyny, o której byśmy wiedzieli, dla której w wieku lat 39 musielibyśmy koniecznie pobiec w maratonie, a szansa na to, że ktoś pobiegnie w maratonie jak ma 39 lat jest parę razy większa niż jak wtedy, kiedy ma 40.
Czyli 39-latków jest parę razy więcej w maratonie niż 40 i 49 jest parę razy więcej niż 50. My dostajemy więc takiej spiny pod koniec, żeby sobie udowodnić, że jeszcze nie wszystek umarłem. A z drugiej strony, czy to są urodziny, czy to poniedziałek, czy początek roku, czy wiosna właściwie – bo od tego się chyba wszystko zaczęło, to trzeba sobie jasno powiedzieć, że my mamy taką myśl – to jest taki moment, kiedy można by coś zmienić. Czy to jest dobre czy nie, to trzeba uczciwie znowu powiedzieć, że trzeba by wiedzieć, gdzie ucho przyłożyć. Bo z jednej strony nie dziwimy się tym, którzy na wiosnę próbują dużo. Bo wiosna ma w sobie wiele archaicznych przekonań, o których my wiemy.
Też takie romantyczne chyba podejście, prawda? Takie, że no tutaj się wszystko odradza, tak?
Tak! I my wtedy – uczciwie rzecz biorąc, jak tak o tej uczciwości dzisiaj słuchałem nowej, to my właściwie od niepamiętnych czasów się cieszyliśmy, że przeżyliśmy zimę. Przeżyć zimę to była bardzo poważna historia! To można było 500 razy umrzeć na wszystko. Z głodu, z przeziębienia, niedożywienia. Masa różnych historii. A ponieważ większość była głodna, to ludzie napadali, kradli sobie. Jak kradli to się kogoś czasami drasnęło, jak się go drasnęło to dostał zakażenia i umarł.
Albo jest dłużej ciemno też w zimę, a wiemy, że ciemność jednak sprzyja zachowaniom niemoralnym. W związku z tym zima to była poważna historia do przetrwania! Jak ktoś dotrwał do wiosny, to za każdym razem mógł czuć się dużym szczęściarzem i stąd my wiemy, że na wiosnę mamy wiele takich radosnych świąt! Głównie z tego powodu, że przeżyliśmy. Z których większość w historii świata to były takie święta, że trzeba było się napruć alkoholem, nażreć i bzykać bez opamiętania. To były święta wiosenne bardzo. Zresztą, nierzadko takiego nieokiełznanego seksu po prostu wszędzie.
Nic dziwnego – być może też dlatego nie umarliśmy. Zobacz, że my nawet w takiej kulturze chrześcijańskiej mamy. My do dziś – niektórzy się zastanawiają, co ma Jezus wspólnego z kurczaczkami i jajkami?
No tak!
A to jest po prostu takie tradycyjne święto odradzania się, na które nałożono tę tradycję chrześcijańską, z resztą jak na wiele innych świąt. Ona w tej swojej naturalnej wersji – z resztą, tak jak i w tej jest świętem radosnym, bo chociaż on został ukrzyżowany, ale jednak zmartwychwstał, więc my się w sumie z tego powodu cieszymy.
Nie da się z nas tego wyplenić, bez względu na to, co by się działo. My więc mamy tendencję do dobrego myślenia o początkach i akurat w przypadku wiosny to bym pewnie powiedział, że ma to więcej sensu niż w jakimkolwiek innym znaczeniu.
Ale my jednak uważamy, że jak miejsce czegoś jest na początku, czyli miejsce początku jest na początku, to Bozia nam to pokazuje poniedziałkami, początkami dekad. Jak znowu powiedziałem – nie znamy takich wyników badań, które by mówiły, że jak ja zaczynam jakąś dekadę życia to to z jakiegokolwiek powodu jest lepiej fizjologicznie. Że mój organizm wie, że ja oto teraz wszedłem w to. Chyba że ktoś ma takie silne sprzężenie.
Nie ma to więc dużego znaczenia. Aczkolwiek my wiemy, że jeżeli kogoś w ogóle cokolwiek przekonuje do proaktywności, to niech już sobie ma. Jedni mają początki dekad, drudzy dostają kamyczki na szczęście. My potrzebujemy takiego myślenia magicznego. Gdyby jednak to wszystko odrzeć z takiej magiczności i trochę skupić się na tym, co mamy, to pewnie efektywniejsze są osoby, które nie robią planów i nie zaczynają na początku, a już na pewno nie takie, że jak na przykład masz zamiar rzucić palenie i miałaś urodziny i rzuciłaś na 4 dni, to mówisz: „Nie, to następne rzucanie po czterdziestce!”. Bo to już w piach poszło. To już spieprzyłam, niestety nic z tego nie będzie.
My raczej pracujemy nad systemem niż jakimś celem i planem. Czyli że ja trochę na modłę anonimowych alkoholików, która to metoda jest całkiem niezła. Po prostu myślimy, że dzisiaj może nie, ale w takim razie jutro od początku. I potem znowu jutro od początku. I wtedy z tej perspektywy to właściwie wszystko jedno, kiedy się coś zaczyna. Wydaje mi się, że niezłym pomysłem jest zaczynanie zawsze wtedy, jak u kogoś coś podpatrzymy. Choćby po to, żeby sprawdzić, czy u nas zażre. Czasami to tak nie od razu w nas kiełkuje – czasami ktoś mówi: „Wiesz co, ja tam swojemu dziecku wieczorem robię owsiankę” albo „Ja tam rano, jak wstaję to zawsze zaczynam od prozy Leśmiana, bo ona mnie dobrze nastraja”. I myślimy sobie: „Kurczę, może i to na mnie zadziała! Może zobaczymy”. Ale nie będę czekał, aż będę miał 50 lat, bo to listę nagromadzam takich wielu, różnych rzeczy. Także dlatego, że to na pewno nie zadziała w tej wersji, która tu jest. Może nie będzie Leśmian, tylko Przyboś, a może to nie będzie owsianka dla dziecka, tylko po prostu rozmowa z nim i parzenie mu melisy. Też zależy w jakim wieku dziecko. Głupio to wszystko gromadzić, potem wszystko wrzucać naraz, dlatego że duże zmiany rzadko kiedy chwytają. Raczej takie drobne, malutkie. Najczęściej, jeżeli jakaś zmiana nie chwyta – z resztą, jak się twierdzi, nie chwyta dlatego, że jest po prostu za duża. Zanim ją odrzucimy, jeśli nie mamy jeszcze wobec tej zmiany jakiegoś głębokiego odrzucenia, to można ją obciąć o połowę. Czyli nie biegać codziennie rano, ale co drugi dzień, nie dwa kilometry, tylko się przebiec do kubła na śmieci i wrócić. Aż to będzie tak małe, że zażre i wtedy zobaczyć, czy to właściwie jakoś tam kiełkuje czy nie kiełkuje, czy coś się z nami dzieje, czy się nie dzieje. To zaczynanie na początku – powiedziałem, że zależy, gdzie ucho przyłożyć – lepiej wychodzą na tym ludzie, którzy mają system i lepiej wychodzą ludzie, którzy w ogóle nie czekają na początek niczego, tylko po prostu coś robią, a nie czekają na początek roku.
Ale jeżeli mamy to przyłożyć do osób, które w ogóle nic ze swoim życiem nie robią, czyli mają takie założenie, że po prostu życie to życie i ono tam jest nowelą, i ona mnie zaprowadzi tam, gdzie autor scenariusza napisał. A z drugiej strony, takie osoby, że można z tym w ogóle cokolwiek zrobić – nie że jakieś cuda, że się urodziłem dziwny a umrę dziwny w drugą stronę – no to bez tam lobotomii, raczej szansy dużej nie ma – ale że mogę nad sobą pracować w jakiś sposób, to te drugie osoby i tak są lepsze. Mamy takie stopniowanie, nie? Te osoby, które zaczynają na początkach i tak są niezłe. Raczej uznajemy, że jak ktoś pracuje nad swoim życiem to to jest już dużo.
Mówiłeś o tej zmianie, żeby ją sobie tak trochę dzielić o połowę albo nawet na jeszcze mniejsze zmiany. Bardzo fajnie o tym opowiadasz w książce „Wy Wszyscy Moi Ja”, którą zresztą bardzo serdecznie od razu naszym słuchaczom polecam. Ja tę książkę słucham w audiobooku, więc przy okazji wrażenie jest takie, że tam opowiadasz mi do ucha wszystko co się dzieje, także polecam – zdecydowanie. W każdym razie może też pociągnijmy ten temat, bo my czasami się rzucamy na takie zmiany, że – właśnie teraz to będzie, teraz będzie ta zmiana, a tam w książce opowiadasz bardzo fajnie o tym, żeby to rozdzielać na takie malutkie kroczki, żeby sobie też robić kotwice pewnego rodzaju, żeby to połączyć.
Jak ten proces – może też nie spoilując za dużo książki, ale powiedzmy jak ten proces powinien wyglądać, żeby rzeczywiście tę zmianę wdrożyć tak maksymalnie bezboleśnie?
To jest taka struktura, którą wymyślił BJ Fogg. On jest, właściwie można powiedzieć badaczem i wykładowcą akademickim. I on wprowadził taką ideę małych nawyków, które nazwaliśmy na polski „nawyczkami”. To on w dużej mierze zaproponował, żeby nie myśleć o nawykach jak o czymś dużym i wielkiej zmianie w życiu, żeby raczej myśleć o nich, że to musi być coś bardzo malutkiego i że to musi być coś, co jest podpięte coś, co my już i tak robimy. Czyli tak jak mieliśmy kiedyś taką ideę SMART, która mówiła, że cel musi być mierzalny, specyficzny i tak dalej, i ambitny i tak dalej. To on mówi, że najczęściej nie realizujemy swoich założeń dotyczących zmian w zachowaniu – bo on o tym mówi – ponieważ to jest za ambitne i za dużo. Nie tylko niemierzalne, ale sama specyficzność, czyli ja na przykład ustalam, że coś będę robił codziennie o 11:00, to jest to jego zdaniem za mało. Raczej jego badania i meta analizy sugerują, że ja powinienem to podpiąć co już się kiedyś w ciągu dnia dzieje. I dlatego on mówi, że to powinno być nie dłuższe niż 30 sekund, bo taka jest idea nawyczku, ale zastanawiamy się od razu, po czym by to się mogło zadziać.
Gdzie jest ta kotwica, tak?
Tak. Po tym, jak rano myję zęby. Po tym, jak dotykam nogami podłogi – no to każdy dotyka nogami podłogi – w kapciach albo bez. Albo po tym, jak – mamy jakieś różne rzeczy, które już się teraz dzieją. Na przykład bierzemy talerz, żeby sobie nałożyć zupę. To jak będę brał talerz to przy okazji wezmę świeżą bazylię, żeby dostarczyć trochę świeżych – czegoś tam, liści.
Witamin, tak? Czy liści?
Witamin.
Czyli to muszą być takie konkretne działania w konkretnym momencie, niekoniecznie o danej porze dnia, czyli 11:00, 12:00, bo się przecież może przesunąć w życiu.
Tak – to właśnie chodzi o to, żeby to było bardziej doklejone do czynności niż do zegarka. Co w jakiejś mierze burzy tę dotychczasową strukturę, która była pewnie przez nas zmiana i która wydaje się mniej skuteczna. Już teraz, jak się to pozna, to zawsze przychodzi nam na myśl taka refleksja, że – która się często w historii pojawia – że za 50 lat to i my będziemy naiwni, bo to, co my dzisiaj mówimy to już będzie się wydawało tak intelektualny paździerz. Natomiast tam rzeczywiście: doklejanie. On mówi, że jeżeli coś nie wchodzi, to jest to za duże. To są właśnie jego słowa. I że ta praca bardziej na systemie niż na jakimś celu jest bardziej efektywna.
Co by to mogło być, to są wszystkie rzeczy, które my właściwie chcemy wdrażać. Czyli telefon do mamy – bo za rzadko dzwonimy, dwie pompki na ścianie, bo za rzadko ćwiczymy. Zioła świeże do zupy. Pomodlenie się. Medytacja. To nie więcej niż 30 sekund.
On jest zdecydowanym przeciwnikiem robienia zmian dużych i pewnie dlatego, że statystyka pokazuje, że wdrażanie zmian dużych wolicjonalnie – jest skazane na porażkę. Jak ja chcę coś dużego w swoim życiu zmienić, to jest tak jakbym to jakiegoś systemu próbował wcisnąć coś, co teraz będzie nadawało temu wszystkiemu swoją energię i to się rozepchnie nagle. Wszystkie elementy systemu powiedzą: „Okej, okej – mama chce teraz chodzić na jogę przez 1,5 godziny dziennie”, „Nie no, nie ma problemu, poradzę sobie z kolacją, oczywiście, że tak!”, nie? Nie jest tak. Wiele z tych zmian na początku wygląda fajnie, z resztą znane ci są pewnie słowa Hemingwaya: „Pierwsza wersja wszystkiego to gówno”. Tak samo tu – one wyglądają dobrze i my zaczynamy chodzić na tę jogę i już tydzień później się okazuje, że piętrzą się wyrzuty sumienia zrazu niewyrażone, a potem coraz dotkliwiej jednak uzewnętrzniane przez wszystkich członków rodziny, że rodzina umiera z głodu a dom płonie kiedy nas nie ma, nie?
Duże zmiany wymagają od nas tak dużego wysiłku, że my najczęściej nie dajemy im rady. Zresztą, duże zmiany i tak się w naszym życiu dzieją, bo w życiu się dzieją różne rzeczy i my jesteśmy bardzo dobrzy w adaptowaniu się, ale raczej do takich zmian, których się nie da uniknąć. Które się zadziały. Katastrofa, tam wysadzi nam pół głowy i my mówimy: „Boże, teraz to już nie dźwignę! To już jest koniec. To już jest pozamiatane!”. A tu się dwa dni później okazuje, że się dźwigło. Że człowiek ukulał, ukula i coś z tego znowu wyrzeźbił, co ma. Może ma połowę tego, co miał albo 1/3 albo nic nie ma, ale jednak nie umarł, tak? Stara, rosyjska prawda – to jest przerażające, ile człowiek może znieść w życiu. I nam się na początku wydaje, że my nie możemy, więcej nie zniesiemy, a potem się okazuje, że jednak zniesiemy i jeszcze mamy zapas.
Do tego my się raczej adaptujemy lepiej wtórnie. I tu rzeczywiście adaptacyjność naszego gatunku jest wręcz mityczna. My się potrafimy do wielu rzeczy zaadaptować. A jeżeli mamy coś sobie wymyślić, czyli nic się nie dzieje – czyli jest względnie nieźle, ale ja bym chciał to poprawić, tym mniej więcej zajmuje się psychologia pozytywna, przynajmniej się zajmowała, że moje życie jest na 3, a chciałbym, żeby było na 6, to wtedy małe zmiany są efektywniejsze. Dlatego, że duża zmiana o wiele łatwiej się wdraża albo z poczucia gigantycznego dyskomfortu, czyli ja już po prostu nie dam rady. No po prostu nie mogę tego wytrzymać, czyli coś jest strasznego. Nie mogę sobie już spojrzeć w oczy. Czasami w pracy duża zmiana bierze się stąd, że ktoś zaprzedaje nasze wartości, tak? I teraz kiedy my o tym rozmawiamy ma miejsce – miała miejsce, niedawno, taka historia, że piosenka Kazika została jakoś na pierwszym miejscu się znalazła list przebojów. Nie wiem, jak to się stało, bo nie uczestniczyłem w tej sytuacji, ale część dziennikarzy odeszła z tego powodu, mówiąc, że ta sytuacja pozwoliła im przejrzeć na oczy w czym siedzą. To nie ważne, czy ten system wartości jest dobry czy zły, w którym oni siedzieli, ważne, że on nie jest mój. Bo oni mogli mieć inny system wartości, ale jest wielu dziennikarzy, którzy mają taki system wartości i im to nie przeszkadza. W takich sytuacjach dramatycznych my często się orientujemy, że nawet nie fizycznie, ale mentalnie nie możemy hołdować takim wartościom, bo one nie są nasze.
I to wtedy duża zmiana następuje, jak my się orientujemy. Albo jak się coś fizycznie stanie. Ale tak, gdybyśmy chcieli to robić, bo nam się po prostu zachciało, że ja: „O, to teraz będę sportowcem” – a nic się nie stało, to szybko się dzieje bardzo rzadko i ciężko nad tym przejąć kontrolę.
Dla większości osób, takich, które normalne chcą wdrażać zmiany, a nie nagle odkryły, że są lekkoatletami, tylko całe życie im rodzina mówiła, że mają grać na skrzypcach, bo to jest promil promila takich osób, choć my takie historie lubimy, raz pobiegłem i ot, jak Forrest Gump: już nigdy nie przestałem biegać, nie? No fajnie, ale ja tak nie mam. Ja raz pobiegłem i wiem, że Bozia nie chce, żebym biegał. W związku z tym próbuję jakoś tę Bozię tam oszukać, żeby ona nie widziała, że ja biegam. Czyli po trochu, pod daszkiem biegam, w różnych, tajnych miejscach biegam. Na rękach biegam, robię jakieś inne rzeczy. Większość osób raczej wprowadza zmiany po troszku i to też pokazuje pewną żmudność i trud naszego życia, że my nie mamy tak na wszystko czasu jakbyśmy myśleli, że mamy i z wiekiem, wracając – nie żebym ci wypominał urodziny, ale z wiekiem do tego docieramy. Że człowiek się powinien też w życiu bardzo poważnie zastanowić nie tylko co wybierze, jak już ten wybór ma, ale w ogóle, których wyborów chce dokonywać. Bo już nie wszystkich wyborów zdąży dokonać.
I pomimo tego, że jesteśmy otoczeni takim światem, w którym my ciągle możemy dokonywać wyboru, a w zasadzie ten świat chciałby, żebyśmy my dokonywali wyborów. Żebyśmy wybierali dostawcę, providera internetowego, dostawcę platformy, z której będziemy oglądali seriale, buty, spodnie, szkołę, do której pójdziemy i tak dalej. Wiele jest tych wyborów. To większość z nich nie ma jakiegoś specjalnego znaczenia. Nie będziemy o wiele bardziej szczęśliwi niż wybierzemy jedno czy drugie. Bo to nie jest taka prosta korelacja. W związku z tym, wraz z tym, jak postępuje w nas dojrzałość, my z niektórych rzeczy po prostu rezygnujemy. Ktoś nam mówi: „A wolisz telefon taki bardziej zielony czy taki bardziej żółty?”, mówimy: „Wszystko jedno!”. „Wszystko jedno?”. Czy jak mężczyźni: „Co wolisz na obiad?”, „Wszystko mi jedno”, „Wszystko jedno? To ci skarpetki ugotuję!”.
My z części wyborów po prostu zaczynamy rezygnować, bo po prostu jesteśmy głodni, a wiemy, że na przykład mąż czy żona gotują dobrze, więc wszystko jedno, co ugotują to będzie smaczne, a czasami też lubimy niespodzianki.
I ten efekt jak go dobierzemy do wprowadzania zmian w życiu powoduje, że do tych ich żmudności we wdrażaniu, że wiele sposobów nie zadziała, a wielu się wydaje, że zadziała po jakimś czasie, nie zadziała – no to nas doprowadza do takiej, wydaje się, rozsądnej konkluzji, żeby mozolnie różnych rzeczy próbować i cieszyć się jak coś wychodzi, ale nie bombardować sobie mieszkania za każdym razem. Poza takimi sytuacjami, że czujemy, że już nie da się tak dalej żyć, że to już jest niemożliwe. Że już jesteśmy w takim związku, że to już jest dramat, że jesteśmy w takiej pracy, że to już jest dramat i tam na pewno będziemy kopać głębiej to już żadnej wody nie będzie. Albo się coś takiego stanie, na przykład. Podupadamy na zdrowiu z jakiegoś powodu, musimy się zaadaptować. Tę naszą adaptacyjność zostawiamy na takie sytuacje, że nie ma odwrotu. Że już się nie da cofnąć, ale w takiej normalnej sytuacji, że jest nieźle, a chcemy podciągnąć albo znośnie, a chcemy podciągnąć, to takie małe rzeczy się wprowadza. One są fajniejsze, poza tym dzięki temu też człowiek ma się nad czym zastanawiać w ciągu dnia, nie? Tak sobie myśli: „Co by tutaj innego porobić?”, co mu przeszkadza, że trzy razy na te same grabie nadepnął, to może by je położyć w jakimś innym miejscu, spróbować. To nie jest dobre miejsce na te grabie.
Czyli generalnie małe zmiany, małe kroki, ale z drugiej strony jak coś z zewnątrz nam przypieprzy i jakaś zmiana taka duża nastąpi, no to też się motywujemy do tego, żeby coś zrobić, tak? Wtedy się tak trochę budzimy z letargu jak coś się stanie takiego.
Tak! Wiesz co, bo twoje pytanie brzmiało: „Jak przechodzić przez zmianę?” i właściwie pierwszą odpowiedź miałem taką, że przez zmiany się samo przejdzie. My nic z tym nie musimy robić.
Ta zdolność adaptacyjna, tak jak mówiłeś.
My jesteśmy tak zbudowani, że my myślimy, że nie damy rady, ale tyle mechanizmów uruchamia się w nas, żeby przez nią przejść… Zobacz, teraz mamy taką sytuację, jak rozmawiamy – nie wiem, kiedy państwo będziecie słuchać tego podcastu, jak ktoś to wykopie po wojnie atomowej to w ogóle nie będzie wiedział o czym mówimy, ale mamy sytuację, że jesteśmy po tej pandemii i człowiek na początku bardzo mu przeszkadzało siedzenie w domu, a potem z czasem coraz mniej. Dlatego, że my mieliśmy punkt odniesienia sytuacyjny do poprzedniej sytuacji. Poprzednia sytuacja była taka, że mogliśmy wszystko, zawsze i chodziliśmy na mecze piłkarskie i koncerty, i można było chuchać sobie w twarz. Może nie każdy lubił, ale wolno było. Natomiast teraz mamy taką sytuację, że powoli pozwala nam się na więcej i znowu naszym punktem odniesienia jest to, że siedzieliśmy w domu. Więc my i tak się cieszymy! Nam się pozwala więcej. To jest właśnie ta umiejętność adaptacji. My szybko zapominamy. Aktualności staje się bardzo szybko nową normą. Tak jak wtedy, gdy ktoś bigos gotuje w domu i wejdziemy, i w pierwszej chwili myślimy, że umrzemy a za chwilę już tego nie czuć. Albo tam na stacji kosmicznej też podobno nie za ładnie pachnie, podejrzewam, że ci kosmonauci, co przyjeżdżają tacy umyci z domu to jeszcze w pierwszej chwili to czują – a potem nie.
To dokładnie tak u nas działa, więc myśl o tym, że jak się coś stanie to my tego nie zniesiemy niestety jest myślą, która raczej nie znajduje potwierdzenia i dlatego też – my się czasami zastanawiamy, dlaczego ludzie jak jest wojna to się nie zbuntują i czegoś nie zrobią. Bo znowu wygląda na to, że my po prostu łapiemy tę wojnę jako nową normę, na początku brakuje nam tego, a potem próbujemy sobie w tym poradzić i nad tym się głównie zastanawiamy.
Normalnie przecież część biznesów funkcjonuje, sklepy funkcjonują, jakoś ludzie próbują to wszystko sobie poukładać. Sama to znam akurat z relacji mojego taty, który w tych czasach jeszcze wojennych i powojennych żył, już dość leciwy. Przyzwyczajamy się.
Tak, ludzie szukają sobie zajęcia i znajdują jakieś tam inne sposoby. Tak samo jest teraz – teraz wiele osób potraciło pracę. To nie jest oczywiście tak, że ta zmiana jest jakoś super dobra i tak dalej, ale to nie jest też tak, że wszystkich nas ścina z nóg. Część osób ścina, popełniają samobójstwa, dostają stanów depresyjnych i tak dalej, ale to akurat nie jest taki typ sytuacji, który silnie do tego prowokuje, dlatego że akurat w tym konkretnym typie sytuacji bardzo nietrudno jest zrzucić porażkę nie na siebie. Czyli że to nie jest moja wina, że ja straciłem pracę. To nie jest moja wina, że…
Chociaż oczywiście jak ktoś trafi do takiej rodziny, że mu nie zazdrościmy, to ta rodzina sobie poradzi z tym, żeby zrzucić to na niego. Że jakbyś był dobrym pracownikiem to by cię nie zwolnili pomimo tego, że pół firmy zwolnili albo całą. Jakbyś wystarczająco dobrze umiał matematykę, to by ci pani postawiła siódemkę. „Ale mamo, w szkole nie ma siódemek!”, „Jakbyś była dobra to by ci pani postawiła, bo by się nie mogła powstrzymać”.
To zarządzanie poczuciem winy w rodzinach mamy akurat nieźle obcykane. To, o czym opowiadamy sobie teraz to jest statystyka rzecz jasna, nie tak, że wszyscy będą mieli, ale w takiej sytuacji, że to wszystkim jest ciężej i wszystkim jest gorzej, ma ten swój plus. Ma też oczywiście bardzo duży minus, bo my też wiemy, że okres takich dużych zmian to jest też okres na przykład dużych przewał w biznesie i w polityce. I nie mówię tutaj o jakimś polskim rządzie, żeby to był przekaz polityczny, tylko w ogóle na świecie. Wiemy, że pracodawcy ucinają pracownikom pensje, a potem ich nie podnoszą mimo tego, że widzą, że sprzedaż nie spadła, bo tłumaczą się, że to przecież jest sprawa pandemii albo sprawa katastrofy, która ma miejsce, więc sam rozumiesz, wszyscy musimy zacisnąć pasa.
W polityce na całym świecie patrzy się politykom na ręce, bo próbują ratować firmy swojej rodziny, które mają problemy ekonomiczne od 15 lat, a teraz dostały dotację, bo akurat była pandemia, więc można było tam im polać trochę, żeby było więcej.
I to znowu mamy też dane z różnych państw, z Izraela, ze Stanów Zjednoczonych i tak dalej. Nie tylko że u nas. Bo tak się po prostu dzieje, więc taka zmiana jest taką zmianą, kiedy my w silnych emocjach, bojąc się o życie, zdrowie, o rodzinę chcemy dokonywać wyborów bardzo zachowawczych, czyli takich, które nam pozwolą nie umrzeć, ale jednocześnie wypada w sobie pracować nad dużą dozą rozsądku, czyli być czujnym. Czyli że do niektórych rzeczy – bo do tego zmierzam – trzeba się przyzwyczaić, a wobec niektórych trzeba stanąć okoniem! I na niektóre się nie zgadzać. Bo nie będzie to efekt wyparcia, bo jak mi tramwaj utnie nogę, no to ja nie mogę udawać, że mam dwie i się buntować przeciwko losowi, mówić, że będę się zachowywał jakbym miał dwie, to wtedy może się nie pokapuje to życie.
Może odrośnie.
O! Albo odrośnie! Tak samo jakbym miał depresję, bo to chyba jest taki przykład nagminny. Fake it till you make it, weź się w garść i zachowuj się tak jakby tego nie było to zobaczysz, że ci ten dobry stan odrośnie. Czyli jakieś zupełnie zerowe zrozumienie dla tego rodzaju problemu. Z niektórymi rzeczami tak się po prostu nie da zrobić i my na niektóre rzeczy się nie możemy godzić, czyli nie możemy się godzić na przykład na to, że skoro wszyscy siedzimy w domu, to poziom przemocy domowej może być wyższy, no bo jesteśmy pełni zrozumienia dlatego. Nie bardzo! Dlatego to jest takie nieoczywiste, a w sytuacji wielkich emocji my jesteśmy bardziej skłonni do zachowań nieracjonalnych i do zgadzania się na takie nieracjonalne rzeczy. Widzisz – to twoje pytanie o wychodzenie ze zmian to jest kosmiczne pytanie, bo z jednej strony my zawsze z niej wyjdziemy, pod warunkiem, że nie umrzemy i to się samo zadzieje. Nie ma się co martwić! Ale z drugiej strony warto sobie też zadawać pytanie, na przykład, na co my się w ramach tego wychodzenia ze zmiany godzimy, a na co pomimo strachu się nie zgodzimy, nie? Czyli kiedy pojawia się na przykład projekt inwigilowania albo projekt czy przemocy domowej właśnie, czy my musimy być dla siebie bardziej opryskliwi, bo jak potrafimy coś wytłumaczyć to znaczy, że to jest dopuszczalne i tak dalej.
Zracjonalizować można wszystko w zasadzie, więc tutaj wychodziłoby na to, że wszystko jest dopuszczalne. Zawsze sobie jakąś teorię dorobimy.
Dokładnie! Pomimo tego, że czasami nawet nie ma badań, ale my jednak wolimy rzeczy ładnie opowiedziane. Ładnie opowiedziane rzeczy wydają nam się prawdziwe i mamy na to też badania społeczne. To jest w ogóle ogólnie problem badań społecznych, że my czasami – badanie coś potwierdza, my czytaliśmy – „Ale po co ktoś w ogóle na to badanie, przecież to wiadomo było do początku?!”, a jest wiele takich badań, które pokazują efekty zupełnie odwrotne i my w sumie je czytamy – i znowu mówimy: „No ale to też było wiadomo od początku!” – w drugą stronę nam to też pasuje.
Niestety, nasze myślenie magiczne jest potwornie ułomne i ono szybko, rzadko kiedy konfrontuje się z takim pomysłem, że myślałem źle do tej pory, najczęściej następuje taki błyskawiczny, intelektualny fikołek i pomyślenie: „Oczywiście, że też tak myślałem wcześniej! A po to w Afryce, tak!”, „A bo to dzieci do lat siedmiu – nie no, to jest oczywiste, że dzieci do lat siedmiu no to inaczej!” i tak dalej.
Tak – to racjonalne myślenie raczej proponuje się uważać, że myślenie eksperckie to jest myślenie, że ja wiem skąd ja coś wiem. To jest bardzo ważne. Nie, że ja po prostu – wiatr mi powiedział, tam jak u Leśmiana, tylko że ja pamiętam badanie, które coś. Albo pamiętam meta analizy, bo jeszcze badanie to w ogóle może wyjść wszystko.
Ale pamiętam meta analizę, że coś tam. Że statystycznie lepiej tak. I znowu – fakt, że statystycznie lepiej nie znaczy, że zawsze, bo w tej statystyce 30% może pokazywać, że odwrotnie, zakładając, że badanie było w ogóle też dobrze zrobione. Wszystko jest bardzo względne i do wszystkiego z dużą dozą ostrożności, dlatego jak my myślimy często, że wiem, coś albo tak to jest źle, to się człowiek powinien nad sobą zastanowić, bo kiedy jest źle? I dlaczego? I co ja wziąłem pod uwagę? A w jakich sytuacjach by było dobrze? Popper powiedział kiedyś, użył takiego eleganckiego sformułowania – Karl Popper był teoretykiem nauki, że jeżeli teoria nie ma swoich warunków brzegowych i nie da się jej obalić, to jest to jej słabość, a nie siła. Czyli my musimy wiedzieć, kiedy teoria nie działa. Kiedy to nie będzie prawda. A nie zakładać, że jak zawsze coś zrobię to się zawsze stanie, tak?
Kiedy pan profesor od fizyki powiedział, że jak się rzuci kamieniem to on czasami to ciebie wróci, wystarczy rzucić do góry. I choć na pierwszy rzut oka nam się to wydaje nielogiczne, ale jednak w naukach społecznych mamy takie tendencje, że mówimy: „Wszystkie baby to cos tam!”, „Każdy facet to coś tam!”, „Każdy niski, a wysoki to…”, „A z wąsami to…” – budujemy takie proste, społeczne skróty myślowe często. Albo „Co będziesz robił w związku przez pierwszy tydzień to będziesz robił przez całe życie, więc uważaj – nie zmywaj naczyń”.
Dużo, różnych pomysłów. To jest śmieszne i na imprezach robi, ale ogólnie tam za dużo prawdy nie ma. Albo nie chwal dziecka, bo będzie…
Zarozumiałe.
Zarozumiałe będzie. Albo bądź miły dla dziecka to ono też będzie miłe. Znamy wiele dzieci, dla których większość była miła i nie są miłe, no. Więc to właśnie na tym ta złożoność życia polega, że człowiek jak już dużo, wydaje mi się, odcieni szarości widzi, to bardzo pokornieje wobec własnych poglądów. A także tego, jako wisienki na torcie, kiedy zaczyna myśleć o sobie dobrze. Bo wie, że jak człowiek zaczyna myśleć o sobie tylko dobrze, to jest bardzo poważne światło ostrzegawcze. Bo większość złych ludzi myślała o sobie dobrze i to właśnie najczęściej do tego prowadzi.
Widać było w tej sytuacji z koronawirusem, że co chwilę coś się zmieniało. Z jednej strony my, jako ludzie dowiadywaliśmy się takiego newsa, tamtego newsa i co chwilę było widać, że coś się zmienia, ale też nachodziły nowe regulacje, które najpierw były coraz to silniejsze, coraz większe obostrzenia, a potem w drugą stronę. Coraz bardziej nam to wszystko się luzowało.
No i widać było, że z czasem najpierw było trudno się przyzwyczaić do tej zmiany i też tak jak mówiłeś, są dwie reakcje na zmiany. Jedni się buntowali i że wcale koronawirusa nie ma, nic się nie dzieje, a to wszystko przez 5G.
Nadal się buntują!
Dokładnie. A inni mówią: „No dobra, no to tak jest, no to jak mogę lepiej wykorzystać ten czas. Jakie zmiany w biznesie mogę zrobić, jak mogę się dostosować do tego, co się dzieje, żeby pomóc innym? Nie tylko w biznesie, ale może w ogóle pomóc innym” i tutaj widać też to, tak jak mówisz – tę dwojakość tej reakcji na zmianę. Albo się dostosowujemy, mniej lub bardziej chętnie, albo coś też sami próbujemy zmienić. W jakiś sposób wykorzystać tę zmianę.
To jest spektrum, wiesz? Na jednym końcu są osoby, które w ogóle nie mają przezorności, a na drugim są tylko przezorni i nic więcej. I jak to w życiu bywa – skrajne strategie są nieefektywne. Nie smakuje ci zupa, to ja ci już nigdy obiadu nie zrobię, to nie są słowa, które padają jakoś specjalnie w życiu rzadko, a na pewno nie w naszej głowie, ale nie jest to rozsądne, bo jemu zupa nie smakuje z różnych powodów albo jej zupa nie smakuje. To może być interpretowane.
I dlatego myślę, że warto o tym mówić jako o spektrum, dlatego że my nie możemy w żadnej z tych strategii się zakotwiczyć. My nigdy nie wiemy jaka zmiana się zadzieje i my to na co dzień mówiliśmy, że my nie mamy pojęcia, co się stanie. My nawet teraz jak tu siedzimy, słuchamy – nie wiemy co się jutro stanie.
Oczywiście, zjawiska mają większe prawdopodobieństwa i mniejsze, ale jak już się zadzieją, to w sumie wszystko nam jedno, że one były mniej czy bardziej prawdopodobne. Co do niektórych my wiemy, że warto się przygotować. Wiemy, że warto mieć trochę zaoszczędzonych pieniędzy, na przykład na takie, że jak wszystko nam poleci na pysk, to żeby pół roku przeżyć. Wiemy, że nie warto brać dużych kredytów.
Teoretycznie wiemy, może też tak podkreślmy, że w zasadzie teoretycznie wszyscy to na logikę wiemy.
Tak z jak wielu różnych rzeczy zdajemy sobie sprawę, że trzeba jeść zdrowo, wysypiać się, że warto być miłym. To my wiemy te wszystkie rzeczy. Chociaż moglibyśmy znowu tutaj – nie chcę iść w tę drogę, bo znowu się zakopiemy, moglibyśmy powiedzieć, że ktoś podjął decyzję, ale nic nie zrobił, to nie podjął decyzji. Więc jak ktoś wie, nie różni się od tego co nie wie, jeżeli nic nie zrobił. Tak jak ktoś umie czytać, a nie czyta, to nie różni się od tego, co nie umie.
W każdym razie – jak wiemy i stosujemy, to wiemy te różne rzeczy. Jakiś tam poziom edukacji funkcjonuje. Może nie jakoś super wszyscy się tym interesujemy, bo każdy ma swoje hobby, ale na takim ogólnym poziomie moglibyśmy to wiedzieć.
Wiemy też, że wypada raczej się trzymać w dobrej kondycji, wiemy też, że fajnie by było zdywersyfikować swój biznes, bo to jest bezpieczniejsza wersja, a nie jest bezpieczną wersją na przykład pracowanie w jednym miejscu, bo nasz szef powiedział, że nas przez pół roku nie zwolnią, bo w biznesie nikt nie wie, kogo nie zwolnią przez pół roku.
Nawet ten szef nie wie, czy jego nie zwolnią przez pół roku. Więc on tak sobie mówi, żeby nam było miło, ale w zasadzie nie może przejąć nad tym kontroli w żaden sposób, a z drugiej strony mamy oszczędzanie na 30 lat do przodu, budowanie stalowego bunkra pod ziemią i ciągłą wymianę zapasu mąki, masła i papieru toaletowego w piwnicy.
Przede wszystkim papieru toaletowego!
Przede wszystkim papieru toaletowego!
I to okazuje się na całym świecie, to nie jest tylko w Polsce. Pamiętam też, zaskoczyło mnie to, że widziałam, że w Stanach wszyscy pokazywali zdjęcia, jak się obkupili papierem toaletowym. Nie wiem czemu założyłam, że to jest tylko polski zwyczaj.
Ja nie kupiłem, ale mało brakowało. Bo znowu przyznaję się do tego, z radością obserwowałem jak narasta we mnie chęć, kiedy widziałem, że inni to robią. Pomyślałem sobie więc – to jest ten cudowny efekt, który i ja w sobie odczuwam. Taki, że widzę tyle osób i myślę sobie: „Nie! Oni muszą coś wiedzieć, czego ja nie wiem! Tylko ja jeszcze tego nie doczytałem!”.
Gdyby to jeszcze potrwało chwilę to pewnie bym miał. W każdym razie wiemy o czym mówimy i żadna z tych strategii nie będzie jakoś specjalnie dobra, taka frywolna. Złoty środek jest najczęściej w 2/3 – myślę, że warto w takich sytuacjach wiedzieć. Czyli lepiej raczej być przezorniejszym niż nie. I w takich sytuacjach my się zastanawiamy często, jak się coś zaczyna – czego nie będzie a będzie nam z tym trudno? Co możemy przewidzieć?
Papier toaletowy jest jakąś abstrakcyjną historią, ale on bardziej uderza w naszą chęć przebierania nogami jak się dzieje. Co znowu to nie jest taki zły pomysł. My mamy badania na to, że w sytuacji dużego stresu, jak człowiek ma zajęcie to go znosi lepiej. Nawet jak – przypominam sobie takie badanie, że jak jest wypadek samochodowy i tam rodzinie nic specjalnie nie jest, więc wszystkich się zwykle wyprowadza na trawnik, żeby siedzieli koło samochodu i czekali na policję i pogotowie, jeżeli można, to żeby im wymyślić jakieś zajęcie. Nawet abstrakcyjne. Jak ludzie się czymś zajmują, to bardzo to minimalizuje szansę, że potem ten stres traumatyczny w nich zostanie, z którym się będzie trzeba zmagać. Nierzadko do końca życia się człowiek z taką traumą zmaga. I że to bezczynność to powoduje – podobnie jak ktoś ci umrze w rodzinie. To też dobrym nawykiem jest znaleźć ludziom zajęcie, że ktoś tam kwiaty do pogrzebu, ktoś coś, ktoś coś, oprócz oczywiście takiego gremialnego rozmawiania, że dobry był taki chłopina albo taka kobiecina w porządku była i tak dalej, to żeby każdy miał jakieś zajęcie.
I tak samo tu, czy tak samo w szpitalu, jak ktoś jest operowany. Jedni chodzą, próbują dać lekarzowi kopertę, inni się modlą, idą tam do szpitalnej kaplicy. To jest zawsze – żebym ja nie był taki bezradny w tej sytuacji. Że ja nie mogę nic zrobić. I my z tym covidem do dzisiaj mamy taką chęć negocjowania z losem. To jest zobacz, taka sytuacja, która jest dla nas mentalnie, historycznie trudna, bo oto – z paru powodów – ale pierwszym jest to, że my się zachowaliśmy trochę jak dzieci, które czekają aż przyjdzie ktoś dorosły i powie co my mamy robić, żeby nie dostać kary.
Czyli jak co będziesz robiła, jak co mała Ania zrobi, to się nie zarazi? Albo nic jej się nie stanie w szerszym kontekście. A czy jak będziemy nosić maski to się nie zarazimy? A czy jak ja będę w domu to się nie zarażę? I tych dorosłych nam zabrakło. Ci dorośli, których dopuszczono do głosu, powiedzieli tak: „Wszyscy się zarażą! Prędzej czy później. My tylko nie chcemy, żeby naraz!”. I to jest myśl, która niedopuszczalna dla nas była! „Jak to?! To nie można z tym jakoś negocjować?! Nie można być po prostu grzecznym i nie dostać lania?!”. To pokazuje pewną prawdę na temat świata.
I teraz my próbujemy robić cokolwiek, żeby z nas to ten stres zdjęło. Dowiedzieć się jak mamy być grzeczni. I jednym ze sposobów było nakup papieru, bo los lubi, jak masz czystą pupę, nie? I papier sobie obkładamy i się modlimy, że jak on będzie to będzie nam jakoś lżej. Ale w takim normalnym życiu my też nie wiemy co się stanie. My nie wiemy co się stanie z naszym zdrowiem jutro, ze zdrowiem naszej rodziny – bo ktoś w rodzinie też może oczywiście się pochorować i od razu nam się zrobi ciężej. Kogoś przybędzie, kogoś ubędzie. Zmienią się warunki lokalowe z jakiegoś powodu. Cały czas życie tak wygląda. I my co do pewnych rzeczy już z wiekiem się uczymy, że to nie jest tak, że to mnie nie dotyczy. Że to się też mnie może zadziać i powinienem być troszkę w tym wszystkim przezorny.
W związku z tym to nie jest taki zły patent, żeby się zastanawiać w chwili kiedy jest dobrze, co mi się przyda. I jest taka grupa osób, która to wypiera i próbuje funkcjonować tak jak do tej pory. Wiesz, co mówią ewolucjoniści? Nie trzeba się zmieniać, bo przetrwanie nie jest obowiązkowe. Wiadomo. Niestety, ewolucja z takich osób rezygnuje, aczkolwiek musimy też uczciwie powiedzieć, że wiele z tych osób nie ma takiej możliwości, ponieważ nie wylosowała kiedy się rodziła takiego układu nerwowego, któremu to przychodzi do głowy! My więc nie deprecjonujemy tych osób, że one jakby chciały to by mogły, bo część osób po prostu nie da rady.
Tak jak możemy sobie wyobrazić, że ja czy ty nie podniesiemy tony jak podejdziemy. Te osoby mentalnie nie podniosą zmiany takiej sytuacji. Dlatego, jeżeli my możemy tak frywolnie rozmawiać, że my w ogóle możemy się zmienić i tak dalej, to już i tak jest duże szczęście. Bo to by mogło być – jakbyśmy mieli tylko pecha trochę. Mama by nie dojadła albo ktoś by jej coś dał i powiedział: „To nie zaszkodzi dziecku” i ona by to wzięła, to my byśmy już nie mogli dzisiaj na ten temat rozmawiać. Bo to by było poza naszymi możliwościami, jednak nie jest. Już więc samo to powoduje, że jest nieźle. I nieźle sobie to wylosowaliśmy.
To nie jest tak, że tam są osoby, które się w ogóle nie zmieniają i zmieniają. Są też osoby, które oczywiście zmieniają się za bardzo, ale niektóre rzeczy można przewidzieć, nie? Że można przewidzieć, że jak się biznes transformuje bardziej w online to może lepiej sobie kupić kamerkę zewnętrzną, lepszą niż się miało do tej pory. Bo to nie będzie tylko tam, umawianie się na spotkania i byle telekonferencje z dwiema osobami, tylko to mogą być poważne wykłady i fajnie mieć HD.
Jeżeli nie miałem dobrego Internetu, mówimy teraz o tej naszej branży audiowizualnej, no to może trzeba renegocjować szybko, zanim to się zacznie dziać.
Jak był ten koronawirus – to jest fajne, bo my możemy w trakcie swojego życia obserwować jak się przez taką zmianę przechodzi i poddawać ją refleksji, może nawet nie w trakcie, ale trochę wstecz. Pierwsze półtora tygodnia czy dwa to było takie wielkie zakrztuszenie się, takie – co teraz? Wszyscy jak takie ryjówki w lesie, tak zamarli, nie? Takie: „Nie ruszajmy się, może sowa przeleci i nas nie zauważy!”. I okazało się, że to my się nie ruszamy, ale już nas swędzi, w związku z tym coś by trzeba było zbroić w okolicy. I zaczęliśmy tam jakoś próbować tymi nogami przebierać, zachęcać się do robienia zakupów, do wychodzenia, jak już tak pojawiły się pierwsze analizy, może dzwońmy do siebie więcej, może się odzywajmy, może jedzmy zdrowo, że jak się zarazimy, to przynajmniej będziemy w dobrej kondycji. Bo większość osób przechodzi bez objawów, to nie ebola i tak dalej, i tak dalej. Ale ten pierwszy moment był takim momentem – to zwykle tak wygląda! To się właśnie tak dzieje.
Czyli nasza reakcja na taką zmianę to jest taki szok najpierw, tak? Nie wiemy, co robić i dopiero potem…?
Tak, taki, że nie wiadomo – to jest takie zamarcie. Podobno są dwie kategorie osób, takie, które zwykle są bardzo spokojne i wtedy właśnie wiedzą co robić i takie, które są zwykle bardzo proaktywne i jak następuje taka zmiana to kompletnie zamierają. I wtedy rodzina do nich przychodzi: „No co! Zawsze byłeś taki hardy, tak wszystkim mówiłeś, co robić, co teraz?” i on mówi tak: „Nie wiem, nie wiem, nie wiem. Hania? Co teraz?” i Hania, która siedziała taka spokojna zawsze gdzieś tam w kącie, mówi: „No, teraz trzeba zrobić to, to, to!”. Okazuje się, że Hania ma na wszystkich agendę. Więc u niektórych się ten skrypt myślenia zmienia właśnie pod wpływem napięcia i to są najczęściej nie te osoby, które były takie aktywne, bo one potrzebują z kolei napięcia, które generują same, a nie takiego, które jest z zewnątrz.
My mamy na to badania, co ciekawa też nie wiem, czy wiesz – wiele jest takich osób, które w ogóle – takich głęboko introwertywnych, które nie lubią przebodźcowania zewnętrznego. Na przykład to są muzycy z kapel hard rockowych i metalowych, czego byśmy nigdy się nie spodziewali.
Okej! Zdecydowanie bym się tego nie spodziewała.
Tak! Nie spodziewalibyśmy się. Myślę, że jest to jeden z przykładów takich badań społecznych, w których akurat intuicja nam źle podpowiada. Natomiast oni lubią hałas, który sami kontrolują, a nie lubią hałasu, który jest niekontrolowany.
Oni na przykład mało piją kawy! Bo kawa pobudza. W ogóle introwertykom nie poleca się picia kawy, choć na Instagramie jest to mega modne, że siedzisz w wełnianych skarpetkach z książką i z kawą, to prawdziwy introwertyk w sumie tę kawę wylewa, bo ona go podbija za bardzo. My nie lubimy takiego, że nami telepie. My lubimy, że ten świat tak sobie sunie na babim lecie albo tam na żurawiach Chełmońskiego. A kawa jest zbędnym podbiciem jego aktywności. Można zrobić na Instagrama zdjęcie, mieć taką jedną kawę, co się trzyma w lodówce.
Tylko do zdjęć na Insta!
Tak, do zdjęć taką kawę. Albo sobie w ogóle nalać tam czegoś, wosku i pomalować farbą, żeby po prostu było i dobrze wyglądało, i popryskać lakierem do włosów, bo on fajnie się świeci potem. No i więc tak polecamy, ale nie!
Przez te zmiany – widzisz – to jest tak bardzo skomplikowana sytuacja, ale fajne jest też to ciekawe w tym wszystkim, pomijając całą dramaturgię sytuacji, w której żyjemy, że zobacz: jeszcze rok temu to my mniej więcej wiedzieliśmy, co się stanie za dwa, trzy dni, a teraz żyjemy w takich ciekawych czasach, że do końca życia będziemy to wspominać. Że to jest takie ciekawe, że człowiek wstaje i ciekawi go co się stanie, bo nie jest do końca… Jak będą wakacje wyglądały, coś tam się będzie tam dzieciom i wnukom opowiadało długo. Jeżeli mamy szukać jakichś plusów, no to my do tej pory, którzy tylko tam mówiliśmy, że nie wiadomo co się stanie, to teraz przeżyliśmy, że rzeczywiście nie wiadomo co się stanie. I teraz już nie trzeba tego powtarzać. Tylko widzisz – nie wchodząc za głęboko, jedni się z tego nauczą a drudzy się nie nauczą, a trzeci dostaną potwierdzenie tego co myśleli, bez względu na to, co myśleli. Bo jedni myślą, że to wszystko spisek.
Chociaż jak pokazują badania, jeśli ktoś ma inklinacje w kierunku teorii spiskowych, to on z nich nie wyjdzie. Będzie miał zawsze. Jedne teorie spiskowe napędzają drugie, czyli to, że ja poznam teorię spiskową i się z nią zgadzam nie powoduje zniesienia napięcia, tylko powoduje chęć poznania kolejnej teorii spiskowej i ja jestem cały czas zdenerwowany. Różne osoby mają do tego inklinacje. Mniejszości, zwłaszcza takie uciskane, osoby o poglądach narcystycznych i tak dalej, i tak dalej.
Czyli w zasadzie jak nie koronawirus, 5G, to latający potwór spaghetti albo illuminati, albo cokolwiek innego, ale sobie coś domyślimy, tak?
Tak! Statystyka z teoriami spiskowymi jest taka też – akademicko mówię – że te stworzone przez dziennikarzy są raczej prawdziwe, a te niestworzone przez dziennikarzy raczej nie są prawdziwe. Chociaż dzisiaj dziennikarstwo to pewnie trochę inaczej wygląda niż kiedyś, bo każdy jest dziennikarzem kto włączy telefon do relacji na żywo, ale jakby tak pogrzebać, to statystyka tak mówi. Nie zawsze, ale statystyka tak mówi.
No dobrze. To tak jak mówiliśmy o tych zmianach też – może przychodzą ci już z samej sytuacji koronawirusa, na po prostu taką zmianę traumatyczną w zasadzie, jaką jest strata pracy.
Mieliśmy teraz sytuację – w ogóle w społeczeństwie takie mamy – że ktoś straci tę pracę i nie wie co z tym dalej zrobić. Teraz takich wypadków było wiele, ale z drugiej strony też również jeszcze chwilę w odniesieniu do koronawirusa i do tej sytuacji, co jest teraz: niektórzy nawet jak zostali w tej pracy ot mieli ogromny problem z przystosowaniem się do tego. No bo teraz w zasadzie to ja jestem w domu, muszę pracować z domu, może nie do końca chcę, a muszę to wszystko robić w zupełnie innych warunkach.
I ty fajnie w książce „Życiologia” pisałeś o tym, że w zasadzie każdy z nas ma trzy ogrody, którymi ma się zaopiekować. Ogród: praca, ogród: dom i ogród: ja. I tutaj w zasadzie te nasze ogrody, wszystkie trzy, zostały zepchnięte na jedne, wielki ugór. Z dnia na dzień. I jak sobie w takim momencie radzić? Jeżeli to wszystko nam się tak zawaliło i trzeba to wszystko od nowa postawić.
Mówiłeś, że ludzie łatwo się przystosowują do tych zmian. To akurat była taka zmiana, do której nie mieliśmy jeszcze może wcześniejszych doświadczeń, jeżeli ktoś nigdy nie pracował zdalnie? Nie wiadomo było jak to ogarnąć.
To się poukłada znowu wszystko. Nie wiadomo ile to zajmie, ale się poukłada no i fajnie by było, żeby się poukładało w taki sposób, który nam służy. Na pewno to zostało zepchnięte i na pewno pierwszy moment jest znowu takim momentem dużego chaosu. My to już trochę mamy za sobą, bo wylądowaliśmy w domu i myślimy, że chwilę posiedzimy, że to będzie taki weekend, tylko trochę dłuższy.
Koronaferie, tak to młodzież nazwała.
Tak, sobie siedzimy, pojemy sobie obiad, pogadamy, pooglądamy filmy, po-coś tam. Pogramy w gry planszowe i Bozia powie, że fajnie, brawo, pogłaszcze nas po głowie, powie, że już możemy wrócić. Tak jak było do tej pory.
Na szczęście my o tym szybko zapomnieliśmy, już, że tak myśleliśmy i już się zaczęliśmy przyzwyczajać. Jak napięcie spada to zaczynamy widzieć horyzont coraz większy. Myślę, że najważniejszą nauką jest to, żeby próbować się dogadać ze wszystkimi dookoła. To nie będzie tak, że wszyscy z rozwianym włosem będą za tymi naszymi zmianami podążali, propozycjami, bo nie. Zawsze, jak dokonujemy zmian w życiu, a zwłaszcza kiedy dokonujemy zmian w domu, to musimy trochę o swoje zawalczyć. We własnym domu trudno zrobić karierę i liczyć na stuprocentowe zrozumienie, dlatego trzeba się trochę rozepchnąć, ale względnie się rozpychać rozsądnie, czyli też wiedzieć, że ja muszę partycypować w różnych zjawiskach domowych typu emocjonalnego, czyli mizianie się, kicianie, rozmawianie, że jest ciężko – co jest trudne, bo w takiej sytuacji jak mamy teraz wszystkim jest ciężko, a nie tylko na przykład mnie jest ciężko.
A druga połówka ma lepiej na przykład.
A ona ma lepiej, więc ja mogę do niej przyjść, powiedzieć „Ała, ała! Tak mi ciężko teraz, ała…”, a ona powiem: „No, no dobrze będzie!”. Bo ona też się martwi o siebie! Czy ją zwolnią. Jak jej praca wygląda? Może nie zawsze to mówi, bo ludzie różnie się dzielą tymi informacjami, ale już mając więcej niż 8 lat mogę się domyślać, że każdy się martwi w sumie czy będzie miał pracę za miesiąc czy za dwa czy za trzy. Czy go nawet nie wywalą, żeby zatrudnić kogoś tańszego, bo jeżeli tyle osób straciło pracę, to pracodawcy skwapliwie przypominają między wierszami, że jak wszystkim was posuniemy to w ciągu dwóch dni wszystkich wypełnimy na rekrutacji, bo tyle osób pracę straciło.
Ludzie są w stanie robić więcej za mniej. Jesteśmy w stanie robić więcej za mniej. Słuchając tych tłumaczeń o trudnej sytuacji, że jest ciężko. My tak się rozpychając z tym wszystkim trochę i zastanawiając się, kiedy ja mogę porobić różne rzeczy, kiedy będzie pora na to, kiedy pora na to – my szukamy takiego nowego sposobu pracy, który może będzie trochę inny, ale nie musi być specjalnie. Zakładam, że my mamy względnie jakieś warunki lokalowe. Że możemy gdzieś wyjść. Czy na ławkę, czy do piwnicy, czy do – jak ktoś nie może się zamknąć w pokoju, założyć jakichś słuchawek wyciszających. Czy do parku, czy do samochodu, jak ktoś ma samochód. W samochodzie też sobie można pracować. Tam się otwiera okienko i się siedzi.
W maseczce albo bez, ale można sobie tam siedzieć.
Był taki moment, że wolno było wychodzić do samochodu, nie? Ale trzeba być w tym wszystkim sprytnym. To, że się nie da po staremu, to jest kryzys w swojej, powiedzielibyśmy, pięknej, eleganckiej krasie. Że stare sposoby nie działają, a na nowe nie ma pomysłu. Taka klasyczna definicja sytuacji kryzysowej.
I my musimy być sprytni w takiej sytuacji. Nie musimy – ale warto by było, żebyśmy byli sprytni. Zastanowili się, czego my będziemy potrzebowali. Czy może jakichś narzędzi, które trzeba czy warto sobie szybko dokupić. Może na przykład stojaczek do laptopa na kierownicę, żeby się wygodnie pisało w samochodzie, dopowiedziało na maile. Dopędzlujemy te maile w 1,5-2 godziny i wrócimy do domu, już możemy robić inne rzeczy. I szukamy tego sposobu, żeby – nie będziemy statystycznie tak bardzo efektywni, jak byliśmy. Statystycznie oczywiście, bo niektórzy będą, ale większość przypadków nie.
Poza tym – jest wiele ukrytych funkcji pracy, które kiedyś badała Jahoda i te ukryte funkcje pracy jak chociażby to, że my wychodzimy z domu, żeby porozmawiać z innymi ludźmi, niż nasza rodzina są nie do zastąpienia. To tak samo mówi się teraz o życiu akademickim, że fajnie, e-learning, fajnie, super, ekstra, ale jednak każdy, kto był na studiach wie, co się dzieje w przerwie. Ważne życiowe decyzje zapadają w przerwach pomiędzy zajęciami.
W zasadzie ważniejsze są przerwy na studiach niż to, co się robi na zajęciach. A teraz tych przerw nie ma, więc to w dużej mierze znowu modyfikuje cały urok i radość życia akademickiego.
My na pewno w jakiejś formie wrócimy do tej wersji, która była do tej pory, ale na razie nie. Na razie czołgamy się przez to. I o ile na początku mogliśmy mieć jakieś wahanie czy warto się w to angażować, bo pytanie, jak bardzo my się powinniśmy zaangażować w konstrukcję tego nowego stylu życia, skoro to jest taka efemeryda. On pewnie zaraz się skończy, my oczywiście tam słyszymy, bo oni mówią, że zaraz ktoś znowu coś zje i się czymś znowu nowym zarazimy.
Jakiegoś nietoperza.
Dokładnie albo coś tam jeszcze innego wymyśli.
Ostatnio widziałem mema, że Chińczycy budują antenę do szukania cywilizacji pozaziemskiej i jest to ich odpowiedź na to, że jest zakaz jedzenia zwierząt. Tam różne pomysły się pojawiają.
Łatwo się chorobom roznosi jak jest tak wiele osobników gatunku, który przenosi i one tak skwapliwie podróżują. No nie oszukujmy się! Nie unikniemy tego. Ale jak zaczniemy się bać wszystkiego, co może nas spotkać to już w ogóle nas to sparaliżuje.
Myślmy rozsądnie. Rozsądek jest taki, że to, co mamy teraz, mamy teraz i nawet jeżeli miałoby to potrwać jeszcze trzy miesiące czy dwa, że kontakty są w jakiś sposób ograniczone, bo nie mówię, że rok – czy półtora, co jest pewnie bardziej prawdopodobne, ale nie chcę…
Są różne teorie, no właśnie.
Dokładnie. Ale nawet jakby to miało być relatywnie krótko, to drugi raz tych 3 miesięcy nie dostaniemy. My mamy tylko jedno życie i dlatego te 3 miesiące też warto ułożyć najlepiej, jak umiemy. Jakoś sprytnie. A może coś odkryjemy nowego ciekawego. Może się okaże, że my w sumie zostaniemy znanymi na przykład streamerami, którzy coś tam codziennie robią. A może się okaże, że właśnie możemy teraz robić, skoro nam się tak dobrze rozmawia przez kamerkę, to z całym światem interesy albo przynajmniej z Europą Wschodnią, nie? I tak dalej.
Myślenie o tym, że to tylko tak na chwilę, więc nic nie będę robił i poczekam, aż to wróci do normy, znowu w otoczeniu rywalizacyjnym – jak biznesowe jest absolutnie nieefektywne, przeciwskuteczną jest strategią, tak byśmy ładnie powiedzieli, a w życiu domowym też. Bo nam nikt tych 3 miesięcy nie odda i to, co zepsujemy sobie w rodzinie w ciągu tych 2 czy 3 miesięcy teraz to już często będzie nie do nadrobienia. Mówi się o tym zwłaszcza w kontekście przemocy domowej i dzieci, że czasami jak dzieci zaznają takiej przemocy domowej teraz dużej, to już do końca życia będą miały kłopot. Dlatego my – nad tym, co jest teraz pracujemy, z jednej strony wydaje się to jakieś takie bardzo naiwne, no bo nie wiadomo co się stanie, a z drugiej strony bardzo uspokaja, bo „My nic innego” – jak powiedział poeta – „niż tu i teraz nie mamy”.
Jak ciągle więc będziemy myśleć, że no może później będzie lepiej, przez to nic teraz nie będę robił, no to nas to doprowadza do życia, które nas nie kręci za bardzo. Nie satysfakcjonuje. Nie mamy poczucia, że ten czas nie został zmarnowany. On teraz jest inny i warto sprytnie szukać jakichś innych możliwości. Oczywiście, jak trochę ochłoniemy – bo w pierwszym momencie jak jest gorzej, już nie mówię o tym, jak ktoś traci pracę – w pierwszym momencie wiemy, co ludzie robią jak tracą pracę w pierwszym momencie. Wchodzą na pornosy i idą sobie zrobić paznokcie. Nie jest tak, że, jak ktoś traci pracę to zaczyna od razu szukać pracy. Stres jest tak duży, że on nas obezwładnia. My nie do końca wiemy co mamy z naszym życiem zrobić wtedy. Nawet jak ktoś w życiu nie został bez pieniędzy zupełnie, ale tak zupełnie, to w ogóle sobie nie jest w stanie wyobrazić – więc jakieś takie porady, że jak nie masz pieniędzy to zakasaj rękawy i coś rób to… No to nie. To są naiwne porady, tak bym powiedział. Emocje są bardzo przytłaczające w takiej sytuacji.
Nam jest ciężko, wstyd nam jest też. Czujemy dużą odpowiedzialność. Tu jest tyle emocji, odbieramy sygnały pogardy, że to jest nasza wina, bo inni ludzie też wolą myśleć, że to jest nasza wina, a nie że to się stało przypadkiem, dlatego że wtedy to ich ratuję mentalnie. Myślą, że ja nic złego nie zrobiłem, więc mnie to pewnie nie spotka. I to złudzenie sprawiedliwego świata ratuje.
Jak już ochłoniemy, to warto sobie to powoli układać, ale w kontekście tego systemu. Czyli umawiania się ze wszystkimi i próby doprowadzenia tego planu codziennego do ładu. Że rano, coś tam, potem coś tam, w którym to będą się zawierały te życiologiczne elementy, czyli moment, który ja mam dla siebie, bardzo teraz potrzebny, być może bardziej niż do tej pory, ale też moment rodzinny i to nie tylko moment, w którym mówimy o zobowiązaniu, czyli że ja noszę śmieci czy myję naczynia, czy gotuję obiad, czy czeszę kota, tylko takie przaśne, miłaśne. Takie tam iskanie się, takie, że pomiziam, że porozmawiamy, a co u ciebie, a chodź się przejdziemy na spacer, sobie pójdziemy od warzywniaka, kupimy lody, sobie zjemy lody jak będziemy wracali, tak? To jest taki czas rodzinny, który jest potrzebny do tego. I ten czas, kiedy ja pracuję. No to się w dobę mieści. Może w tym samym miejscu, ale można to sprytnie rozprowadzić po najbliższej okolicy też tak, żeby się zadziało.
Więc sytuacja się zmieniła, ale filozofia nie bardzo.
Tak zauważyłam, że właśnie w pewnym momencie na różnych forach na przykład, które obserwowałam czy na grupach na Facebooku pojawiły się takie wzory harmonogramów dnia. Że na przykład kobieta akurat, pracujące, które ogarniały cały dom, Matki Polki, jednocześnie pracujące zaczęły tworzyć harmonogramy dnia i zaczęły dzielić się tym z innymi osobami i się okazuje, że to się sprawdza.
Czyli rzeczywiście, na przykład 7:00 rano wstajemy, myjemy ząbki. Wszyscy. Potem 8:00 rano razem jemy śniadanie. Potem 8:30 zaczynają się te lekcje online w szkole, a ktoś idzie do pracy, idzie do swojego pokoju. Potem 11:30 przerwa i tak dalej, i tak dalej. A już rzeczywiście taki był ład w tych harmonogramach, taki porządek no i pewnie przez to także takie bezpieczeństwo, że mamy uporządkowane w ten sposób.
Nie wierzę, że to się tak da zrobić, szczerze powiedziawszy.
Można próbować!
Można próbować. Mnie się wydaje, że to się nie da tak zrobić dlatego, że organizm nie wie, która jest godzina tak bardzo precyzyjnie. Że czasami nam się – wstajemy o 7:00, mamy dobrą energię, a czasami złą i nie mówię, że nie wstaniemy, bo czasem też nie wstaniemy. Bo jak mamy budzik na drugim końcu domu i nawala po całym bloku, no to musimy wstać, żeby go wyłączyć. Ludzie mają na to sposoby. Ale jeżeli my mamy lepszy energetycznie dzień i nic się nie stanie, to zdążymy w godzinę opędzlować tę higienę osobistą. Ale jeżeli mamy gorszy energetycznie dzień, to nie zdążymy, bo nas po prostu nosi. Umyjemy ząbki i musimy usiąść na wannie, bo kurna przecież dzisiaj to nie damy rady! Całe spanie jest do poprawki. No nic z tym niestety nie zrobię.
Dlatego ten plan w sumie taki godzinowy jest – on jest dobrym kierunkiem, bo on pokazuje, że o co nam chodzi. Że mniej więcej, wiesz. My jednak funkcjonujemy w systemie rodzinnym i fajnie by było, żeby ludzie mniej więcej się zgrali. To o to nam chodzi. Że nie my rano zamierzamy popracować, bo coś tam, ale że rano będziemy oglądać seriale, nie? A potem po południu to mi się nie chce.
Ważne jest to, co ja chcę, ale ważne jest też to, co chcą inni. Może rzeczywiście, może wieczorem ja będę pracował, nie? A rano będziemy oglądać te seriale. No jakoś to trzeba wszystko zorganizować i fajnie by było, gdyby to było uwspólnione. No zegar, mimo wszystko, jest takim obiektywnym bardzo wskaźnikiem, który pomaga. Obiektywnym dla rzeczywistości takiej naszej ludzkiej, choć kosmicznie w ogóle nie jest obiektywny. A biologicznie jeszcze bardziej nie jest obiektywny. No ale my się czegoś tam czepiamy. Czyli my się mniej więcej próbujemy tych godzin trzymać. Tak bym powiedział.
I jeżeli to się w chmurze tego czasu, który został, w chmurze godziny 8:00, w chmurze godziny 11:00 i w chmurze godziny 15:00 gdzieś tam dzieje, pod warunkiem, że się nic nie stanie – bo na przykład wystarczy o 11:30 kot zacznie wymiotować i jest wszystko w piach, bo ty się zastanawiasz, czy iść do lekarza.
I się wszystko przesuwa, tak. Dokładnie.
Albo ciocia zadzwoni, albo ktoś do ogródka przyjdzie skosić trawę i skosi ci kwiatka, a idziesz się dowiedzieć co to się dzieje takiego albo ktoś tam… Life! Jak mówią Amerykanie. Takie zakładanie – ten plan jest w sumie dobry, żeby wszyscy wiedzieli. Zwykle plan daje nam szansę zrobienia większej liczby fajnych rzeczy. Po to się plan robi. Żebyśmy my zdążyli, a nie żeby nam się rozlazło na cały dzień, na przykład odrabianie trzech zadań z matematyki.
Albo myślenie: „Co teraz, co teraz? No to co kolejne?”.
Plan też można modyfikować. On nie jest taki, że nie można się od niego ruszyć. Dlatego ja rozumiem tę ideę i ona jest fajna i fajnie, że się ludzie dzielą ze sobą i myślę, że z odpowiednią dozą rozsądku to jest bardzo fajna rzecz, bo musimy się dopasowywać do własnego. A ludzie jednak są podobni! W jakichś tam sytuacjach trochę się różnimy, ale jesteśmy podobni. I ja jestem – uważam, że te zdobycze humanizmu powinny być krzepione. Takie zwłaszcza, które są życzliwe, nie? A nie takie, że ktoś coś powie, wszyscy mu piszą, że to jest zły pomysł. „Nie, bo dzieci do lat 11 nie powinny o 7:00 myć zębów, bo moja ciocia myła i umarła!”, nie? Nie! My budujemy, każdy coś tam od siebie dorzuca co mu się sprawdziło. „Mój mąż pracuje na nocną zmianę to on nie musi, ale potem jemy razem obiad” albo coś tam, coś tam. Więc tak – to jest fajne.
Odnośnie do pracy, odnośnie do tego ogródka. Teraz może też dzięki tej całej sytuacji wiele osób zdało sobie sprawę, że da się pracować w domu. Okazuje się, że się da. Że komputer, że ta kamera i że się da. No i jeżeli ktoś zdecyduje rzeczywiście: „Dobra, to teraz pracuję w domu!”, to jak to robić najefektywniej? Jak sobie to wszystko poukładać, żeby rzeczywiście jakoś ogarnąć to, że lodówka do mnie mówi, że tak jak mówisz – kot wymiotuje albo w ogóle kot się łasi i on, tak się ładnie łasi i w sumie to chciałoby się z nim pobawić, przytulić, ale przecież robota.
Jak to wszystko przy tej pracy zdalnej pogodzić, żeby ona była efektywna? Niezależnie od tego, czy jest koronawirus, czy go nie ma, ale jak ktoś zdecyduje się na tę pracę zdalną, to jak to ogarnąć?
Myślę, że swoją efektywność trzeba trochę podzielić przez 2. Po pierwsze dlatego, że jak człowiek mieszka z rodziną, nie każdy mieszka z rodziną, ale jak już mieszka to nasłuchuje. I albo założy słuchawki i to w sumie nawet nie wiadomo czy bardziej nasłuchuje jak coś słychać czy bardziej nasłuchuje jak nic nie słychać, bo się zastanawia na przykład jak ma małe dziecko, co jest brojone. Bo jak nie słychać to pewnie w całym domu spadł śnieg, bo dziecko znalazło mąkę. I teraz, zaraz będzie jechał Mikołaj. My więc mamy takie różne stany lękowe i ten efekt nasłuchiwania jest nie do obejścia. Dom nie jest dobrym miejscem do pracy, bo to właściwie nie jest do pracowania.
Człowiek do pracy – warto by było, żebyśmy funkcjonowali w takich miejscach, które nam służą do tego, co ma być robione. Na przykład można poćwiczyć w domu i mieć rowerek, ale większość osób woli poćwiczyć na siłowni, choćby z tego powodu, że tam sprzęt jest lepszy i widzi innych, co ćwiczą.
A wiemy, że widzenie innych, co ćwiczą pomaga na motywację. I nie zmienimy tego. Tak samo do pracy. Widzenie, że inni pracują też pomaga na motywację. Że nie jestem sam, że to jest firma, że się cieszą, że mają trudno, ale jednak przyszli do tej pracy. I siedzenie samemu w domu, który to dom najczęściej nie jest miejscem stworzonym do pracy, chyba że ktoś sobie takie miejsce stworzył wcześniej, no to tutaj go wykluczamy niestety, bo on będzie miał mniejszy problem, ale każde zaadaptowane miejsce jest jak wkręcanie śrubek nożem. No da się to niby zrobić, ale nóż nie jest do wkręcania śrubek najczęściej. Więc jest to o wiele trudniejsze, niż jak mamy śrubokręt, a jeszcze trudniejsze niż jak mamy dobry, pasujący śrubokręt, który jeszcze do tego jest elektryczny i w ogóle sam wkręca.
Trochę moglibyśmy powiedzieć, że pracowanie w pracy jest śrubokrętem. To nie jest super elektryczny śrubokręt, bo tam jednak ekonomia nas ogranicza i nie może każdy mieć takiego gabinetu jakby sobie wymarzył, ale jednak. A pracowanie w domu to jest wkręcanie śrubek nożem. Po prostu. I myślenie o tym, że ja będę jakoś super mega efektywny od tego, że pracuję w domu – na dłuższą metę, jak mówię – statystycznie nie. Gdyby tak było, że my jak pracujemy w domu jesteśmy efektywni, to ekonomia już by nas dawno tam znalazła. Nie byłoby biur po prostu. Dlatego, że trzymanie ludzi w domach jest tańsze. Nie trzeba by było stawiać biurowców, płacić za prąd, za czynsz. Nikt by się pięć razy nie zastanawiał. Jak wykupić dwa piętra w drapaczu chmur, a mógłby te same osoby z kamerą posłać do domu, to by im kupił tę kamerę, naprawdę.
Tak samo, jak się okazało, że dawanie ludziom laptopów czy samochodów służbowych się opyla, to dostali ludzie laptopy i samochody służbowe. Biznes nie ma problemu z kalkulowaniem. Tam nad każdym groszem się tyle osób pochyla, że jak my byśmy byli efektywniejsi od pracowania w domu to już by nas dawno w tych wszystkich open space’ach nie było.
Nawet z samego tego powodu my wiemy, że to w dużej mierze wróci do tej wersji, która była. Ale wiele osób może zawalczyć, dlatego że kryzys jest też momentem do wdrażania zmian. My wiele rzeczy przepchniemy i prawnie, i społecznie, szybciej w trakcie kryzysu, niż trzeba by to było robić wcześniej. Bo my jesteśmy bardziej elastyczni, teraz przyzwyczajeni, że rzeczy się powinny zmienić, żeby było inaczej. Jak już powiedzieliśmy sobie wcześniej, na lepsze i na gorsze. Do pracy w domu ja powinienem zrobić sobie najlepsze miejsce do pracy, jakie to jest możliwe i znowu wracamy do sformułowania, że pierwszy pomysł będzie zły, bo niektórzy jedyne miejsce mają przy lodówce i od razu widzą, że to jest główny pasaż familijny do lodówki. Po prostu każdy, kto ma chwilę relaksu to nie idzie się tak przejść, tylko po prostu idzie do lodówki zobaczyć, czy tam coś nowego wrzucili.
Czy jest światło nadal, na przykład.
Czy jest światło nadal! Czy Bozia włącza światełko jak otwieramy drzwi. A może w pokoju? A może właśnie w piwnicy trzeba ją odgruzować przez jeden dzień, a pod spodem kryje się wyrzucony tam dawno temu stolik i jak na ten stolik postawimy laptopa i przestawimy zydel, to się okazuje, że w ciszy czas spędzamy i w ogóle przynosimy sobie tam taki mały głośniczek i on sobie tyrka. Dlatego mówię, że te czasy są fajne, bo dużo takich sprytnych patentów powstaje. Czy właśnie w samochodzie!
Ludzie sobie kupują browar, chipsy i odpowiadają na maile przez godzinę. Człowiek się tak cieszy z „cicho”, że już nawet mu te maile zaczynają sprawiać przyjemność wtedy.
To jest sposób na myślenie o tej pracy w domu. My nie będziemy – znowu mówię statystycznie i to podkreślam, bo niektórzy odkrywają większą swoją skuteczność, ale raczej nie. My będziemy mniej efektywni pracując z domu, bo biznes nie polega tylko na tym, żebyśmy zrobili to, co mamy do zrobienia, ale żebyśmy my też na przykład zapytali innych, czy to jest dobry pomysł. żebyśmy mogli skonfrontować to. Oni dorzucą nam swoje informacje, żebyśmy mogli przelobować swoje pomysły. A kontakt wirtualny jest kontaktem mniej perswazyjnym niż kontakt fizyczny. My najczęściej przeceniamy wartość kontaktu wirtualnego. Przeceniamy też wartość maili perswazyjną, jak piszemy takie epistoły. „Teraz powiem państwu co myślę o waszej firmie!” – i tam się zaczyna. Albo – „Powiedz panu dyrektorowi, że mój pomysł jest dobry”.
Wartość perswazyjna takiego przekazu jest o wiele mniejsza niż jakbym ja na przykład cię spotkał w windzie i powiedział: „Ania, weź powiedz prezesowi, że ten pomysł fajny, dobra?”. I ty już! Na cito. Więcej nie trzeba nic z tym robić, bo od kontaktu fizycznego ty czujesz większą presję, bo nawet jeśli niechcący pokiwasz głową, to myślisz: „Pokiwałam głową, no to muszę dotrzymać słowa!”. Dlatego to nie jest taka tylko jedna strona medalu z tymi naszymi kontaktami społecznymi. No i widzimy też oczywiście, że każdy, kto się tam umawia na komunikatorach internetowych na rodzinne kolacje czy spędzi święta przy ekranie komputera, przynajmniej trochę tam się szklaneczkami stukając przez ekran wie, że kontaktu fizycznego nic nie zastąpi. My jesteśmy do tego zbudowani, a w sytuacji rywalizacyjnej, czyli gdzie szukamy pomysłów najlepszych dla naszej sytuacji, gdzie pocieranie się to Montejnowski o inne mózgi jest bardzo zyskogenne, powiedziałbym, a także ile można załatwić w korytarzu w windzie, w palarni, w stołówce, no to się nie opyla po prostu siedzieć samemu w domu. Tak jakbyśmy mieli dodać wszystkie ułamki. Dlatego biznes jak to będzie tylko możliwe, nas tam ściągnie z powrotem i tyle osób, ile się da ściągnie. Aczkolwiek skutki ekonomiczne będziemy jeszcze przez jakiś czas odczuwać, nie tylko ze względu na zmianę na rynku pracy i wiele osób, które pracę potraciły, ale mamy przecież jeszcze teraz takie sytuacje, że wszyscy mają urlopy i nie chcą na nie pójść, bo by musieli znowu siedzieć z rodziną i to jest bez sensu. Więc wolą sobie pójść do pracy.
Wyjechać nigdzie nie można, prawda?
No! Ale wiesz – tak jak rozmawiamy. I do tego też się zaadaptujemy. Czasy są ciekawe.
Dokładnie. No dobrze – to tak może jeszcze podsumujmy tę część. Czyli mówiliśmy o tych zmianach, o różnych sposobach podchodzenia do nich oraz różnych sposobach organizowania. Bo można sobie samemu kroczek po kroczku, kroczek po kroczku zmianę zorganizować i wdrożyć stosując na przykład te małe kroki, te kotwice w pewien sposób, te mini nawyczki tworzyć. Ale można też podejść taką metodą, że jak mi coś przypieprzy to ja wtedy dopiero tę zmianę wdrożę.
To takie trochę bardziej reaktywne, więc tutaj jest dwojako.
Tak! To jest naprawdę automatyczne bym powiedział. Tutaj się nie trzeba starać.
Dokładnie tak. No i tutaj tak naprawdę, jeżeli chodzi o te zmiany, które już teraz zaszły – chociażby na rynku pracy czy tak jak mówiliśmy już o efektywności, o tym, co się dzieje, no to trzeba też pilnować, żeby te zmiany dobrze zaadaptować, ale nie tylko samemu, ale też w rodzinie. Tak jak mówiłeś o tych trzech ogrodach. Praca, ja, rodzina. Czyli wszystko powinno być też w zgodzie z otoczeniem.
Czy coś byś do tego dodał? Do tego podsumowania?
Nie, wydaje mi się, że jest okej. Że my w takiej sytuacji jesteśmy o wiele bardziej związani z otoczeniem niż byliśmy do tej pory, bo wszystko jest trochę mało sprzyjające. My nie dobieramy najczęściej rodziny po to, żeby nam się lepiej pracowało i nie wybieramy mieszkania po to, żeby nam się lepiej pracowało.
Próbujemy więc zrobić coś w miejscu, które nie za bardzo się do tego nadaje. Trochę nam to pomaga, bardziej niż gdybyśmy byli sami, jak pokazuje statystyka wbrew temu, co my myślimy, ale nie. Trzeba się więc wykazać dużym sprytem w tej sytuacji, w której jesteśmy i niektórymi swoimi troskami czy problemami się dzielić z tym otoczeniem, z innymi nie, ale komunikacja teraz jest ważniejsza niż kiedykolwiek indziej, dlatego że musimy uwspólnić nasze agendy. Żeby to dobrze działało. Że jak wszyscy mniej więcej wejdą w ten sam rytm działania, to będzie to okej. I zawsze wydaje mi się w rodzinie znajdzie się taka jedna bardziej charyzmatyczna osoba, która ma jakieś propozycje. Jak to jesteśmy my – no to my mamy ze sobą mniejszy problem. Mogą mieć inni z nami problem wtedy. I to też trzeba wziąć pod uwagę, bo sam fakt, że my mamy jakiś pomysł nie znaczy, że ten pomysł jest dobry. Ale jeżeli są inni, to my też się zastanawiamy czy to ogólnie dla wszystkich jest dobre. Żebyśmy coś robili. Czy mamy o 5:00 robić powitanie słońca z jogą a o 22:00 wspólnie poddać refleksji losy naszej rodziny, czy może jakiś inny sposób spędzania czasu będzie dobry i potem wyłapywać takie elementy, które nie żrą i zamieniać je na jakieś inne.
Czyli znowu: komunikacja to podstawa, tak?
No tak, tylko jakość, a nie ilość, nie? Bo więcej komunikacji nie rozwiązuje problemu komunikacji jak powiedział kiedyś Jeff Bezos i miał w tym rację. Nie chodzi o to, żebym ja wszystkim opowiadał co ja robię i tak dalej, tylko żeby ona miała więcej takiej struktury zadaniowej dlatego, że my to chcemy zrobić szybko. Bo znowu: możemy z tym nic nie robić! To się poukłada.
Tak jak do tej pory z wieloma rzeczami nic nie robiliśmy i one się poukładały. Ale mając tę wiedzę, którą mamy i interesując się trochę tą efektywnością osobistą, w której skład wchodzi i życie dobrze przeżyte, i to żebym ja dobrze pracował, i to żebym miał dużo czasu, w którym nic nie robię, i to żebym się pokiciał i tak dalej, to ja mogę sobie tak to zrobić, żebym ja się dobrze z tym czuł.
Czyli albo sobie to zaplanować, albo sobie tego nie planować. Bo jednym pasuje tak, a drugim pasuje inaczej.
Dobrze Miłosz. To ja ci bardzo dziękuję za tę część rozmowy, a wszystkich zapraszam też na kolejną rozmowę o wystąpieniach publicznych!
Zapraszam Cię również do posłuchania i obejrzenia odcinka na YouTube!
- Jak poradzić sobie z porażką w biznesie? - 29 kwietnia 2024
- Ice Breaker – czyli jak angażować uczestników Twoich warsztatów? - 10 marca 2024
- Webinar – jak go promować? - 9 marca 2024