Wystąpienia publiczne bez stresu – wywiad z Miłoszem Brzezińskim – Anna PRO cz. 2

Dzień dobry, Miłoszu! 

Dzień dobry Anno, uszanowanie! Dzień dobry Państwu. 

Dziś porozmawiamy o tym, jak robić świetne wystąpienia publiczne i mój niesamowity gość tych świetnych wystąpień publicznych ma na swoim koncie bardzo dużo. Byłam świadkiem kilku z resztą, więc osobiście mogę poświadczyć. W tym temacie od razu sobie zacznijmy mówić o talencie do wystąpień publicznych. Istnieje takie przekonanie, że ten talent do wystąpień publicznych trzeba mieć. Teraz mamy takie czasy, że i przedsiębiorcy i różnego rodzaju eksperci i też pracownicy różnych specjalności, budują swoją markę eksperta za pomocą wystąpień publicznych. Wtedy mówi się, że jedni do tego mają talent, drudzy – nie. Jaka jest twoja opinia? Czy rzeczywiście według ciebie czy według badań też naukowych potwierdza się to, ze trzeba mieć talent do tego, żeby przemawiać na scenie czy przed kamerą? Czy jednak to jest tak, że można to w sobie wyrobić? 

Talent nie przeszkodzi, podejrzewam. To jest tyle dobrych rzeczy w tym co powiedziałaś, że nawet nie wiem teraz, od czego zaczynać. Ale może zacznę od rzeczy, na którą wydaje mi się, że najkrócej odpowiem. Jeżeli ktoś dobrze występuje publicznie, to znaczy, że jest ekspertem od wystąpień publicznych. Jeżeli ktoś występuje publicznie i mówi, że jest ekspertem od ekonomii, to nadal jest ekspertem od wystąpień publicznych. Dlatego że – zakładając, że to wystąpienie dobrze idzie. My się sprawdzamy w tych momentach, które literalnie dotyczą tego, w czym chcemy być ekspertem, a nie w innych. 

To są często ze sobą elementy niepowiązane, a na pewno nie tak silnie, jak byśmy chcieli, bo wiadomo. Jeżeli ktoś chce kogoś do czegoś przekonać, no to dobrze by było, żeby w ogóle umiał się wypowiadać na przykład. To się przydaje w wystąpieniach publicznych i przydaje się w byciu ekspertem, bo ekspert to według takiej naszej lubianej definicji, ktoś, kto ma impakt na rzeczywistość w swojej dziedzinie. Czyli on mówi i te rzeczy się dzieją. Oczywiście w trakcie wystąpienia publicznego czy opisywania case study do bardzo poważnego magazynu biznesowego, wszystko, czego dotykam to złoto. Zresztą, eksperci, my się tak zawsze przedstawiamy – współpracowaliśmy z licznymi firmami wszędzie, na całym świecie, zawsze. Wiele osób – w ogóle z milionerami. Tak byśmy zakładali, że oni byli pod mostem, zaczęli z nami pracować i się stali milionerami! Także: na co czekacie, wszyscy tutaj na sali? 

Najczęściej w takich sytuacjach milionerem staje się tylko ten, kto to mówi. Jeżeli jest wystarczająco perswazyjny. Bo jeżeli ktoś, kto zajmuje się tego typu historiami jest milionerem – przepraszam, jego znajomy czy tam klient jest milionerem – to pewnie był nim wcześniej. Umówmy się: wiele osób nam pomogło w życiu – tobie pomogło, mnie pomogło, ale gdyby któraś z nich przyszła i powiedziała, że to dzięki niej my jesteśmy tym, kim jesteśmy to byśmy się poważnie zastanowili. No do czasu do czasu się tak zdarza, ale najczęściej ludzie mają taki drobny wkład w życia innych ludzi. Jak więc pojawia się ekspert na estradzie, który mówi, że jest ekspertem w zakresie czegoś, to najczęściej jego historie są takie… Hiperbole karykaturalne. „Zrealizowaliśmy projekt biznesowy w naszej firmie zwalniając połowę pracowników, ale wszyscy byli szczęśliwi”, nie? Bo wiemy, że tak trzeba powiedzieć. Nawet ci, którzy tę pracę potracili, to oni w sumie zrozumieli, że to dobrze, że oni potracili tę pracę i zawsze nas dobrze będą wspominali. Taka to jest natura opowiadania, że każdy może, że poproś kosmos, kosmos ci odda, że jak się uczysz to dostaniesz więcej, że chcieć to móc, że skoczysz z 10 piętra i bardzo chcesz to pofruniesz. 

Myślę, że to jest trochę taki język wystąpień publicznych, do którego my się przyzwyczailiśmy i chcemy trochę w niego wierzyć. Myślę, że to trochę spełnia taką funkcję jak religia. Tyle że tu świecka bardziej. Że taka funkcja, że przytuli do piersi, powie, że wszystko będzie dobrze. 

Że to się wystarczy postarać, że nie powiedziałeś ostatniego słowa. Że każdy może być milionerem. Że wystarczy przebierać nogami. Jeżeli ja mogłem w tej firmie, to mogę w każdej innej. Jeżeli ja mogę coś w tej firmie, to, to w ogóle o niczym nie świadczy. My już mamy takich doświadczeń z wielu różnych dziedzin masę, że wystarczy kogoś wyjąć z jego zespołu i się okazuje, że ten jego zespół jest odpowiedzialny za 90% jego efektywności. A on sobie w drugim miejscu w ogóle nie radzi. Dlatego ludzie tak chętnie zabierają części swoich zespołów. 

O tym jeszcze mogę dużo, ale nie chcę wjeżdżać w tę uliczkę, bo ona jest straszna. Że my zaczynamy – jak zaczynamy występować publicznie – to rozpompowywać swoje własne historie orientując się, że przecież i tak nikt nie sprawdzi i to nagle rośnie w takie historie, że „W ogóle ja mam firmę, ale wszyscy są szczęśliwi. Ja w ogóle mieszkałem pod mostem” – okazuje się, że nigdy nie mieszkał pod mostem potem i „Tata mi nic nie dał” – okazuje się, że tata dał mu bardzo dużo, pierwszy kredyt na firmę i w ogóle pieniądze na Harvard, żeby skończył. „I oto dzisiaj jestem bardzo bogaty, pracuję w firmie, która jest turkusowa!” i pracownicy tej firmy oglądają „Ta, turkusowa!” i tam piszą: „Turkus-srurkus, twój tyłek”. 

Musimy trochę do tego z rozsądkiem podejść. Więc bycie ekspertem od wystąpień publicznych to jedno, a bycie ekspertem od czegoś innego to drugie. Czy z tym się trzeba urodzić? 

Jeżeli ja mam zamiar być ekspertem wyjątkowym od Excela to pewnie by się przydało, żebym miał talent do wystąpień publicznych. Czyli pewien konglomerat cech, który przynajmniej mi tego nie utrudni. Bo jeżeli coś mnie napawa panicznym lękiem – na przykład wystąpienia publiczne, ekspozycja społeczna napa mnie panicznym lękiem, no to ja mogę nad tym pracować, ale to jest – wiesz, jakbym próbował nie lubiąc biegać albo umiejąc biegać tylko tyłem wygrać Olimpiadę. 

To nie jest tak, że ja nie pobiegnę. Czasami nawet to będzie nieźle wyglądało. Wszyscy powiedzą: „Proszę, tylko tyłem on biega! Ale jak się stara! Dobry chłopina”, nie? Ale ja nic nie wygram w ten sposób. Bo tam jest masa osób, które po prostu nieźle biegają. Tam nie ma w ogóle przypadkowych osób, są same bardzo dobre osoby, które biegają. Jeżeli więc ja mam wewnętrznie pracować nad sobą tylko po to, żebym ja wypadł względnie nieźle, to to jest za mało w takiej sytuacji, o której rozmawiamy. Lepiej by było, żebym ja się za bardzo nie stresował – trochę tak. Wiadomo, że człowiek ma gorszy dzień, czasami się bardzo stresuje. Bo mu zależy, bo się nie wyspał, bo się ogólnie źle czuje tego dnia i jeszcze ma występować i w ogóle zagląda w swoją głowę, próbuje sobie przypomnieć początek wystąpienia, a tam jak na Westernie taki krzak się przewala, nie? I mówi tak: „Boże, Boże, światło już się włączyło! Oni wszyscy to widzą. Przecież bez sensu co ja myślę. Ja w ogóle już dawno powinienem zacząć mówić!”, nie? A potem ogląda to na kamerze i okazuje się, że tego w ogóle nie było widać. 

To ten moment trwał wieczność, prawda? 

Dokładnie. Jeżeli w takiej jesteśmy sytuacji, no to nie. Ale na pewno to ułatwia. Zwłaszcza jeżeli chcemy występować dużo, jeżeli zwiążemy z tym w jakiś sposób istotny naszą karierę albo chcemy zajmować wysokie stanowiska. Tam też trzeba dużo występować, bo trzeba wszystkim mówić, że jesteście solą tej ziemi, tam regularnie. No to przydałoby się, żeby umieli. I na pewno tym, co mają talent jest łatwiej.

Ale! Z tym talentem to też nie jest taka prosta sprawa. Bo pracując nad umiejętnością wystąpień publicznych, u wielu osób wiem, że niektórzy mają po prostu dużo pewności siebie i niewielką samokrytykę z tym powiązaną. To ciężko to nazwać talentem. Wychodzą, opowiadają coś długo, temat się nie zmienia, trzy razy to samo, nic nowego tam się nie pojawia. To jest głęboka demagogia, czyli nie ma żadnego związku z faktami, tylko po prostu im się skojarzyło, więc w to płyną, bo czas leci, oni są ciągle w światłach. Czasami jak im się rzuci na uszy, to muszą śpiewać. I widzimy, że nic z tego nie wynika, a jest jak taki wujek na weselu co opowiada ciągle te same dowcipy i wszyscy „Boże, kiedy ten wujek wreszcie się napije tak, żeby rymsnął twarzą w sałatkę i będzie wreszcie spokój, nie? A wszyscy tak kiwają głowami, bo on takie nisko latające siekiery puszcza, nie? 

Jeżeli ktoś coś takiego nazywa talentem to nie i my często w takiej edukacji dotyczącej wystąpień publicznych mówimy, że właściwie to my wolimy osoby, które są nieśmiałe. Bo osoba nieśmiała to ona się zastanawia co zrobi, poddaje to refleksji, jest bardziej w stanie opanować strukturę. Myśli nad pewnymi rzeczami, które są techniczne w wystąpieniach. Na przykład techniczne w wystąpieniach jest tempo. Nie można mówić ciągle wszystkiego w tym samym tempie. To już jest nudne. Jak mówisz w różnym, to nawet jak mówisz bez sensu to nie szkodzi. Bo my jesteśmy tak uwodzeni różną intonacją głosu i różnym tempem, że myślimy, że zaraz się coś stanie! A tu nic się nie dzieje, bo ja nie mam nic do powiedzenia, nie? Ale sama ta figura werbalno – emocjonalna ma w sobie tę moc. I osoby, które nie poddają swoich umiejętności refleksji w to nie dojdą. Podobnie w wystąpieniach publicznych. 

Zresztą, tak samo, jak na przykład w komedii, w kabarecie, w dowcipie bardzo ważna jest pauza. A pauza dla osób, które nakręcają się tylko tym, że mają teraz swoje 5 minut przy mikrofonie, jest czeluścią umiejętności niedostępną. Tam nie dociera światło ich krytyki. Ja muszę wiedzieć, kiedy ja robię pauzę i ile. Bo jak opowiem jakiś dowcip i tam to będzie w ogóle taki – pauza nie w tym miejscu, to w ogóle nie będzie fun. Trzeba wiedzieć, w którym miejscu zapauzujesz. Czasami udaję, że się zastanawiam. To nie ważne, że to mam przećwiczone i 30 razy to mówiłem w domu. Ale to po prostu dobrze wygląda, jak wygląda na coś spontanicznego. A często, żeby coś wyglądało na spontaniczne trzeba się zatrzymać i spojrzeć bardzo mocno w górę, żeby ci też z 5 rzędu widzieli. Że spoglądamy. I to wygląda o wiele fajniej, tak bardziej naturalnie, że ja jestem nieprzygotowany, że to trochę natłuszczy. Pauza jest absolutnie dla bezkrytycznych osób nieeksplorowalną płaszczyzną wystąpień. 

A szkoda, no tak. A szkoda. 

Warto też wiedzieć wtedy – taki kolejny przykład technicznej rzeczy, że dobrze się składają przykład po trzy. A takie osoby na trójce nie, bo im się przypomni czwarty i muszą powiedzieć! Bo to już będzie brzmiało źle, ale „To jest tak mega, że teraz jak wam powiem…” to już nieważne, że to puentę spali, dynamikę zepsuje, że rozstraja, bo my się uczymy, że i babcia, i ciocia, i wujek. I w szkole i w domu, i na wakacjach. I śniadanie, obiad i kolacja. I bóg ojciec, syn boży i duch święty. Te trójki się nam ładnie składają. 

Jak ktoś mówi babcia i ciocia, i wujek, no i dziadek też czasem, nie? Od czasu do czasu można wyjść z tej formuły, ale jak my cały czas powodujemy taką dysharmonię, to słuchacze nie wiedzą dlaczego, ale zaczyna im to przeszkadzać. Czyli jak się spodziewają puenty, to też się spodziewają, że ona będzie w tej trójce zawarta. 

My wolimy osoby nieśmiałe, bo się bardziej zastanawiają nad tym – z większym szacunkiem do widowni, czyli co ludzie chcieliby usłyszeć, a nie to, co ja bym chciał powiedzieć. Że ważniejsze jest to, jaka jest jakość tego, co ja mam do powiedzenia. Czy ja jestem godzien, żeby zajmować ludziom czas. A nie to, że ja mam teraz takie coś, że muszę to powiedzieć. Jak ja to muszę powiedzieć, to po prostu to musi zostać powiedziane. A tam wszyscy face palm i szukają długopisów pod krzesełkami.

Jeżeli tak rozumiemy talent, to to też będzie mina. Że ja po prostu jestem śmiały i wychodzę, i rozdają swoim uczniom mówiąc. Bo to właśnie chodzi o to, żebym ja dobrze się zastanowił, czy ja mam na pół godziny do mówienia w ogóle. Albo czy ja mam na 15 minut do mówienia. Choć teraz żyjemy w czasach, że człowiek w ogóle tak sobie lubi z kimś pobyć. Niektórzy robią vlogi i sobie opowiadają, że nie umarli. Że jedzą. Że jest słońce a wczoraj nie było. Tego też się fajnie słucha. Nie ma o czym mówić. Rozumiem, że w tę kategorię nie wchodzimy, nie? 

No nie!

Bo my czasem po prostu chcemy się dowiedzieć co się tam u kogoś dzieje i wiadomo, że trudno codziennie z vloga ukręcić. Generalnie artystą się bywa, a nie się jest, ale nie ulega wątpliwości, że jakiś talent wrodzony, czyli pewna konstytucja moja mentalna byłaby do tego potrzebna, chociażby z tego powodu. Że jeżeli mój lęk przed wystąpieniami publicznymi jest lękiem panicznym, no to nie. To będzie mi ciężko tę całą wiedzą przyswoić. Bo mi wszyscy powiedzą co ja mam mówić, ja im poukładam, i tak dalej. Włączą się światełka, czy ja tam gdzieś wyjdę czy będę miał coś powiedzieć do kamery i mnie odetnie po prostu! Współczesna farmacja sobie trochę z tym radzi, ale to nie będzie taka sytuacja jak u osoby, że jej w ogóle nie stresuje. Ale ten stres dochodzi tylko do takiego momentu, że ta żarówka świeci mocno w jego głowie, a nie się przepala zupełnie, jeżeli ciemność nastaje. 

To porozmawiajmy też o tej tremie, o tym stresie.

Pocieszyło cię to jakoś? 

Powiem ci tak: to zależy! Jak odpowiedź każdego, dobrego ekonomisty brzmi „To zależy!”. Znaczy, z jednej strony – ja głęboko wierzę w to, że każdy może, chociaż trochę nauczyć się wystąpień publicznych. Też jak ja współpracuję z ludźmi to staram się wykrzesać ten ich talent. Czy tak jak mówisz – jeżeli są to osoby bardziej introwertyczne, to może niech ta prezentacja będzie bardziej techniczna, bardziej szczegółowa, ale niech rzeczywiście ma odpowiednią konstrukcję, porządny wstęp – nie będę przeklinała, bo to YouTube też będzie.

Poszło teraz, 18 plus. 

No właśnie, zasięgi spadną i tak dalej. W każdym razie każdy myślę, że ma jakiś swój potencjał, chociaż tak jak mówisz – jednak ten talent jest w pewien sposób ułatwieniem do tego, żeby nam lepiej szło. Bardzo ważnym elementem jest tutaj też ten stres i trema, do których właśnie zacząłeś nawiązywać. 

Czytałam takie badania, które mówią, że wystąpienia publiczne to jest drugi największy lęk ludzkości. Jedni się z tymi badaniami zgadzają, drudzy mówią, że były skopane i źle przeprowadzone te badania. Tutaj jestem przede wszystkim ciekawa twojej opinii na temat tych badań. I też rozwijając jeszcze to pytanie: ja zrobiłam swoje własne, małe badania na grupie osób odnośnie do tego, jakie jest ich największe wyzwanie. Jak ktoś do mojej grupy na Facebooku dołączał, to w ankiecie miał odpowiedzieć właśnie na kilka pytań, w tym jedno z pierwszych to było właśnie: „Jakie jest twoje największe wyzwanie związane z wystąpieniami?”. I rzeczywiście najczęściej podawaną odpowiedzią było „Trema” a potem, jako numer dwa, było „Strach przed opinią innych”. 

Więc właśnie tak jak mówisz, strach przed publiczną ekspozycją. No i właśnie. Jak to jest, Miłoszu? Czy wystąpienia publiczne to jest drugi, największy lęk ludzkości? Jeżeli rzeczywiście się tego boimy, to co z tym zrobić? 

Nie wiem, czy on jest drugim, największym lękiem ludzkości. Na przykład siódmym albo pierwszy. 

Niby bardziej się boimy już tylko śmierci, według tego badania.

Może tak jest. Wiesz, takie badania ciężko się przeprowadza, bo to są deklaratywne badania, więc już z samego tego powodu trzeba podzielić przez 50. Podejrzewam, że ludzie mogą się bać wielu, różnych innych rzeczy, że na przykład ktoś się onanizuje patrząc na czajnik, nie? To są jakieś takie… Mają różne swoje ludzkie lęki, których się po prostu nie przyznają. Jakbyś zapytała ludzi, czy myją zęby codziennie. Przecież oczywiście. Albo czy myją ręce po sikaniu. Też powiedzą, że oczywiście, nie? A jednak statystyki z łazienek pokazują, że różnie. 

W każdym razie – to jest takie samo. Wybieramy pewne odpowiedzi i tak się od nich przyzwyczailiśmy. Czy można coś z tym lękiem zrobić? Bo jeszcze jest kwestia opinii innych. Z lękiem to my w zasadzie, z tego, co wiem, osoby prezentujące robią dwie rzeczy. Pierwszą są betablokery, które są na receptę. To jest taka grupa leków, która powoduje, że organizm nawet jak będzie się chciał zestresować, to się nie rozpędzi. Bo nie. I jakieś tam skutki uboczne są tego mizerne i tutaj współczesna farmacja ścina wszystko bez pracy mentalnej nad sobą. Nie wiem tylko, czy jest sens się katować z tymi receptami i tak dalej, za każdym razem, bo jednak człowiek w pewnym sensie, potem pracując nad sobą oddaje władzę tym lekom. Czyli myśli, że jak nie weźmie, to się zawsze będzie stresował. A z kolei jak weźmie, to nigdy. I zawsze mu dobrze wyjdzie. Czyli oddaje władzę, że ta tabletka czy ćwiartka, czy tam różne inne to jest to, co powoduje, że jest we mnie dobre. Dlatego ja to muszę do siebie włożyć i tak dalej. My żyjemy w takiej kulturze zachodniej, która myśli, która zakłada, że jeżeli coś jest z tobą nie tak, to powinieneś sobie coś włożyć do ust, żeby ci się poprawiło. 

Są leki, alkohol i tak dalej, i tak dalej. Myślimy w takich kategoriach wschodnich, żeby coś na przykład zrobić z ciałem. Zjeść – znaczy nie zjeść, przepraszam – zrelaksować się, potańczyć, pośpiewać, rozciągnąć. 

Pomedytować i tak dalej. 

Pomedytować, tak. Ten drugi sposób jest o wiele bardziej efektywny. Natomiast póki to nie jest tak, że nam odcina krew od mózgu, to całkiem niezłym sposobem, znów statystycznie, jest zreinterpretowanie tej emocji, która nam się przydarza jako nie paraliżującego strachu czym to najczęściej nie jest, tylko ekscytacji. I dobry traf chce, że silna ekscytacja ma bardzo zbieżne symptomy ze stresem. Czyli nam jest relatywnie łatwo powiedzieć, że my czujemy, że jest nam ciepło i serce nam szybciej bije. Ale nie dlatego, że nasz organizm chce umrzeć na estradzie za chwilę – to będzie w ogóle wystąpienie roku, jeśli ktoś to nagra to będziemy nawet na YouTube, ale że my chcemy, że nasz organizm chce nam pomóc, żeby wszystko szybciej szło. Że my będziemy mogli mówić powoli, a nasze myśli będą na 5 biegu jednocześnie. 

Serce szybciej bije, dotlenia nasz mózg, to się wszystko szybciej dzieje. I sama ta myśl w dużej mierze napawa nas wdzięcznością do naszych mechanizmów biologicznych. Że to właściwie dobrze. I często ludzie z resztą też to relacjonują, że jak człowiek przystępuje do wystąpienia i się nie stresuje, to jest padaka wtedy. Wychodzisz i w zasadzie się tak dobrze czujesz, że: „Oto teraz podchodźcie dwójkami, a będę was uzdrawiał. Mogę powiedzieć wszystko, gdyż dziś jestem bożyszczem tłumów, więc mam jakiś plan, ale pieprzyć ten plan! Jechałem do was dzisiaj, myślałem o swoim dziecku, które jest niewielkie i przypomina trochę małą dynię!”. I myślisz sobie: „W co ja brnę? A tam, chrzanić, nic się nie klei, ale już jest za późno, żeby wrócić, bo zacząłem o tej dyni. Więc nie wiem w sumie co powiedzieć. To był jakiś pomysł, teraz mi się wydaje niedobry”. Więc my nie jesteśmy w jakimś głębokim stresie, ale to wychodzi gorzej niż wcześniej. Więc zdejmowanie z siebie stresu do końca nie jest takim dobrym pomysłem. My potrzebujemy tego stanu napięcia, który pozwala nam się skupić na tym, co było do zrobienia. Dlatego, że pomijając wszystkie inne rzeczy, najważniejszą wartością wydaje mi się, myślą osoby, która przemawia, jest to, że oto siedzi tyle osób, które najcenniejszy zasób, który w życiu mają, a jest nim swój czas – zaangażowały, żeby posiedzieć i mnie posłuchać. I te osoby są o wiele ważniejsze ode mnie. Nie to, jak ja się w tej chwili jakoś czuję lepiej, gorzej, coś tam, tylko to, że ja – pewna idea, która jest większa ode mnie, jest tutaj do przekazania. Że warto dbać o swoje ciało, że warto dbać o swoją miłość, że warto dbać o jakąś intencję serca. Że warto być życzliwym. To są o wiele ważniejsze rzeczy niż to, że ja się teraz stresuje. Ja mam szansę zbudować w sobie i w innych trochę więcej, niż ci inni ludzie, którzy tam siedzą i ja, który też jestem, słucham tego co mówię, miałem tego do tej pory. Bo to nie jest tak, że ja mam, a oni nie, teraz, uwaga – odchodzicie, tylko że wszyscy mamy i my to razem powodujemy. I to jest o wiele ważniejsze niż to, że ja się stresuję. Że ja mam szansę uczynić jakoś więcej sensu z tej całej egzystencji, zwłaszcza mojej egzystencji. Ta, która by była być może mniej znacząca, gdybym nie zmieniał świata przykładem i trochę opinią, ale w mniejszym stopniu. 

Jak się nad tym zastanowimy, nad głębszym sensem tego, co robimy w trakcie wystąpień publicznych, to już to, że mały Miłoszek czy mała Ania w nas mówi: „Aa, uciekajmy lepiej, to będzie wszystko dobrze”, to mówimy: „Tu masz poduszkę, sobie posiedź, porozmawiamy po wystąpieniu. Bo teraz jest ważna rzecz do zrobienia. I to, co mówisz jest niezasadne”. Lęk przed opinią innych to jest podpunkt B. I on też jest ważny. My w ogóle mamy lęk przed opinią innych i on ma sens. Dlatego, że opinia innych jest w naszym życiu bardzo ważna. Bez względu na to, jak się zapyrzymy i zacietrzewimy, to inni ludzie nam mówią, ile jesteśmy warci. Też często mówią, że nic nie jesteśmy warci i pewnie byśmy chcieli zakładać, że oni nie mają racji. Niestety. Kiedy patrzymy na badania dotyczące na przykład samooceny i poczucia własnej wartości, to samoocena i poczucie własnej wartości licho się kształtuje, kiedy szukamy odpowiedzi na te pytania tylko w sobie. My najczęściej chcemy słyszeć, że komuś się podobało coś co robimy – że komuś się to na coś przyda. Że znalazł to użytecznym. Że zastosował. Że to zmieniło go, że nas poznał i to w ogóle jego życie się poprawiło. To jest o wiele – ta ocena innych jest o wiele dla nas ważniejsza niż chcielibyśmy do tego dopuścić i do końca się jej nie pozbędziemy. Właściwie moglibyśmy uczciwie powiedzieć, że to jest jedyna ważna rzecz w wystąpieniach publicznych. Czyli jak zostaniemy ocenieni. 

Ale, rzecz jasna wiadomo, że nie przez wszystkich i nie anonimowo. Czyli jest jakaś grupa osób, która fair nam powie, czy nam dobrze poszło czy nie. Ale znowu to, że nam raz źle pójdzie nie szkodzi bo nam zawsze parę razy źle pójdzie. Chodzi o to, żeby tendencja była lepsza. Że ja się skupiam nie na całym wystąpieniu, tylko pracuję nad swoimi początkami, pracuję nad środkami, nad zakończeniem. Pracuję nad tym, żeby po zakończeniu dobrze coś tam zrobić, bo poprzednio źle zrobiłem. Żeby nie używać jakiegoś sformułowania, które się nagminnie w moich wypowiedziach pojawia. Albo, że używam „yyy” albo, że wdech nie w tym momencie. Albo, że za mało dowcipów, czy za dużo dowcipów. Ja sobie zawsze coś takiego wybieram do pracy i na tym też się mogę skupić. I wtedy się zastanawiam, czy ja to poprawiłem, a nie czy ogólnie wrażenie było dobre. Pytam każdą osobę z osobna, bo tu, nawet jakby było 10 000 osób na stadionie, jak powiedział kiedyś Seth Godin i jedna osoba na Twitterze napisze, że to było do dupy wszystko, to to nam zepsuje cały dzień. Bo to nie ważne, że ta reszta – albo im się podobało, albo nie – napisały, ale ta jedna – nie pozbędziemy się tego. Trzeba to jednak – niestety sobie zrobić herbatę, odespać, już następnego dnia będzie nam naprawdę wszystko jedno, bo zrozumiemy, że ją brzuch bolał, nie dosłyszała czy coś tam. Ale jeżeli 3 osoby pod rząd nam powiedzą, że ciamkamy, jąkamy się, za długi początek – to już możemy podejrzewać, że już jesteśmy koniem. Czyli te osoby – może rzeczywiście jest tak, że my tego mówimy za dużo, więc nie możemy być do końca głusi. Bycie w ekspozycji społecznej, czyli występowanie, bycie nauczycielem, bycie dydaktykiem szeroko pojętym czy być artystą, to jest ciągłe wystawianie się na opinię innych i trzeba się z tym pogodzić. I to już tak zostanie. 

Być może nawet artystom jest o wiele ciężej, bo artysta jest jednocześnie też osobą o dużej wrażliwości. Artysta jest często osobą, która mówi to co chce. I nierzadko nie ma nad tym kontroli. On musi to tak pokazać. On musi w ten sposób zaśpiewać. Śpiewa to w taki sposób i ktoś mówi: „Nie, to dziadowskie jednak”, nie? I to jest tak jakby ktoś cię odarł ze skóry i to posypał solą. Bo my to sobie jeszcze możemy „Wiesz” – walnąć „badania pokazują”. Ktoś powie: „Badania to są do dupy!”, no to my mówimy: „To nie moja wina, no, bo ja ich nie robiłem. To nie jest moja sprawa”. Więc się z tego wymigamy. Ale artyści mają o wiele ciężej z tym lękiem przez – to się nazywa po angielsku FOPO, czyli lęk przed opinią innych. Że my wolimy wypaść dobrze albo wcale. Na Instagramie to proste, nie? Wiadomo. Ale trudniej w wystąpieniu publicznym, tym bardziej że wiele osób zaraz ma taki meta program myślenia, że myśli w drugą stronę, że się nie do końca zgadza. I myślę, że warto też w sobie wypracować taką myśl, że to dobrze. Że jak ktoś się z czymś nie zgadza i widzi, kiedy to by nie działało, to tu jest wartość – jakby się nad tym zastanowić, my nie mamy w Polsce takiej tradycji dyskursu społecznego, że poddajemy coś w dyskusję. U nas jest raczej tak, że dziadek opowiada. Albo, że naucza dziadek. Siada i mówi tak: „Ja to jak zaczynałem sprzedaż byłem zerem. Ale powiem tak: dzwoniłem, dzwoniłem, dzwoniłem, oni tak na mnie pluli, a ja tak dzwoniłem i proszę, dzisiaj mam milion złotych!” a wszyscy tak: „Wow! To i ja tak będę dzwonił”. Ktoś mówi tak: „A ja dzwoniłem i mi nogi urwało!”. Następne pytanie: źle dzwoniłeś. To jest taki sposób – znamy te sposoby, myślę, że wszyscy wiedzą o co chodzi. 

Bycie w ekspozycji społecznej, co tutaj do tej pory pewnie nie padło jest też o tyle trudne, że to w nas buduje takie poczucie, że my wiemy coraz więcej. Złudne z resztą. Bo jak ja coraz więcej mówię, to ja myślę, że mam coś do powiedzenia, nie? I nad tym trzeba aktywnie pracować. Że fakt, że ja coraz więcej mówię nie znaczy, że mam coraz więcej do powiedzenia. Bo muszę też dużo się dowiadywać nowych rzeczy. Poddawać refleksji, to co mówię, to co przeżywam, czy to jest trafna. Czy ja coś mówię tylko dlatego, że to po prostu jest ładne? To jest bardzo częsta przypadłość. Że ja mam jakąś metaforę, ona w ogóle nie jest prawdziwa, ale jest taka mega, że aż strach w ogóle jej nie używać. Że w życiu to coś tam! Albo, że los, to coś tam! I tak ktoś mówi: „No tak, ale jednak nie” i my tak 50 lat później: „Kurna, jednak nie”. Ta osoba miała rację. Ta asymetria w relacji, w której ja jestem na scenie na mnie świeci światło i wszyscy – i my zaczynamy o sobie myśleć, że jesteśmy lepsi od tego i nam krew zbłękitniała, jest czymś, co trzeba sobie cały czas przypominać, że to nie jest prawda. Że to jest taka służba społeczna. Że to jest wielkie szczęście i możliwość i tym wszystkim osobom, które nas słuchają należy się większy szacunek niż nam, pomimo tego, że my często odbieram ten dyskurs jako agresywne. W Polsce ewentualnie, jeżeli coś się pojawia, to pojawia się sformułowanie, że możesz zadać, możesz papieżowi zadać pytanie. I tam: „Pani Anno, a pani w ogóle tak jak się pani obudzi tak pani pięknie wygląda?” i my mu odpowiadamy: „Zawsze tak pięknie wyglądam, bo ja tak w ogóle ciężko pracuję i tak dalej”, nie? Zauważ, że jak się zapyta bogatych ludzi, czy w ogóle ludzi sukcesu skąd się to wzięło, to zawsze odpowiadają, że ciężką pracą. To jest jeden z fundamentów mitu merytokracji. 

Jest masa ludzi, którzy ciężko pracują i do niczego nie doszły. I dobrze pracują. Ale nie będziemy w ten etap wchodzić, bo to też jest taka fajna sytuacja, która się na wystąpieniach publicznych pojawia. W każdym razie, wracając do tego, o wiele większym sensem wydają się obarczone takie spotkania, gdzie załóżmy jest półtorej godziny spotkania, przez 20 minut ktoś tylko zaznacza takim paratedowskim patentem jakiś tam jeden element, który wydaje się mu ważny i który chciałby poddać pod debatę. I potem nie mówi: „Proszę zadawać pytania”, tylko „Co państwo sądzą na ten temat?”. I ktoś może mieć pytanie, powiedzieć, że się zgadza, a ktoś może powiedzieć, że on tak robił i urwało nogę. I nie będzie już tak więcej robił. Albo, że jego ciotka tak robiła i umarła. I nie będzie już tak więcej robił. 

I my się wtedy zastanawiamy, które warunki nie zostały spełnione albo co my wiemy inaczej, albo co się zadziało, że to tak akurat w tamtej sytuacji wynikło. Żeby z tego, że ja coś powiedziałem i ta osoba coś powiedziała, wyszła jakaś większa wartość dla wszystkich. W tym dla mnie! Bo ja się też czegoś nowego dowiaduję. Bo ja nie użyłem poprawnego kwantyfikatora, bo powiedziałem: „Jak się postarasz, to dostaniesz”. To ja się postarałem i dostałem, ale w zęby”. I my dociekamy: „Jak się postarasz, ale w dzień, to dostaniesz” albo „Jak się postarasz, ale od 8:00 do 8:30 to dostaniesz”. I o to chodzi w budowaniu wiedzy humanistycznej, że my doprecyzujemy coś. Bo im bardziej ja jestem pewny, że wiem o co chodzi w życiu załóżmy, tym bardziej powinienem być podejrzliwy wobec siebie. Że ta pewność na pewno świadczy o tym, że ja po prostu za mało wiem. Bo jakbym dużo wiedział, to już bym w tym miejscu widział odcienie szarości. Ja się skądś mogę tego dowiedzieć – mogę się dowiedzieć od kogoś, kto to napisał, ale mogę się dowiedzieć od praktyka, który 20 lat jest w handlu i powie, że: „Tak, ale jednak panie Miłoszu, fajna ta metafora z uciekającym kangurkiem, ale niestety niedobra. No bo kangurek leci w ścianę, tylko jeszcze tego nie wie”. Dlatego to jest być może sposób myślenia, który w jakiś sposób pomaga z tą opinią innych. Ludzie będą się raczej zastanawiali nad naszymi poglądami. 

Wydaje mi się, taki ton mentorski, który zwraca uwagę na moją osobę, powoduje pewne uczucie zawiści w nas, w odbiorcach. Że ktoś powie: „Ja się urodziłem w ogóle piękny i bogaty, a potem się zrobiłem jeszcze ładniejszy i jeszcze bogatszy”. 

Dlatego wielu mówców opowiada, że się urodzili chorzy i w ogóle brzydcy i na wsi pod mostem w kartonie, ale swoją ciężką pracą doszli. Taki efekt bezradności powoduje, że my się nie chcemy do nich przyczepiać. Że my potrzebujemy jakiegoś takiego nawiązania relacji. Ale w ogóle opowiadanie o sobie powoduje, że jak ta osoba zwraca uwagę na siebie, to chcemy się tej osoby czepić. Chcemy się tego prowadzącego czepić, no bo jak on tak opowiada o sobie, jest bezkrytyczny, to jego pojedynczy przykład chcemy przeekstrapolować na swoje. Jak się urodził w USA, w bogatej rodzinie w czasach prosperity a my nie, mówiąc delikatnie i mówi „Wszyscy jedziemy na tym samym wózku”, no to delikatnie przesadza, no. I też chcemy jakoś się dowiedzieć, jak my to możemy zaadaptować do siebie. Jak mówimy dzieciom 3-4-letnim, to to leci w próżnię trochę. One wierzą, że jak się ktoś postara, to może, jak się będzie uczył, dostanie dobrą pracę, a jak będzie grzeczny to znajdzie sobie miłą żonę. Wierzą w takie rzeczy. Ale dorośli ludzie już zawsze konfrontują z tym, co mają w głowie. I wydaje mi się, że to jest właśnie najfajniejsze, kiedy rozmowa jest interaktywna. Że tylko tak ja mówię, co mi się wydaje przez te 20 minut albo co zebrałem, że się wydawało ludziom, a potem osoby mówią: „Tak, ale nie do końca” i my mówimy: „No, tak, tak”. W tej sytuacji rzeczywiście. Czyli tak, ale nie do końca. 

Mamy dużo swoich teorii, które mają swoje wyjątkowe elementy, czy wyjątki, czy warunki, w których się nie sprawdzają, swoje ograniczenia i to jest super. To na tym polega ta praca. A nie, że ja mówię na przykład coś, a wszyscy: „No, no!”. To jest coś źle! Czy tak udało mi się zamydlić, że to nie ma granic? Już z samego tego powodu to jest podejrzane. 

No właśnie, to też nam brakuje rzeczywiście takiego w Polsce – tak jak mówisz, w kulturze europejskiej, tego dyskursu. Czyli że ktoś opowiada a my z nim potem wchodzimy w jakąś rozmowę, interakcję. Mam wrażenie, że w Polsce wynieśliśmy to też trochę z systemu edukacji, bo jednak w szkołach mamy tak, że jest nauczyciel, nauczycielka, on swoje mówi, a my potem zgłaszamy się, podnosimy rękę, czasami cos tam możemy powiedzieć. A nie ma takiej – przynajmniej na większości uczelni, nie ma takiego podejścia, że tutaj sobie dyskutujemy, rozmawiamy, wspólnie wymyślamy. Często niestety tacy akademicy mają to podejście, że oni sobie tutaj opowiedzą, czy w szkołach podstawowych oni sobie opowiedzą, a my łaskawie możemy tam może coś dopowiedzieć na koniec. 

No wiesz – widze i plusy i minusy tego jak to zwykle. Że jednak czasami coś bardziej wiadomo i opowiadamy, ale nie da się uniknąć tego, że w procesie dydaktycznym każdy to przykleja do swojej wiedzy. Więc jak mnie się wydaje, że jest inaczej, to ja mogę nie zmienić stanu wiedzy, to deklarując, ogólnoświatowej. Bo nagle oto ludzie odkryją, że tak, ale króliczki nie. I to ja to pierwszy zauważyłem. Chociaż takie sytuacje się zdarzają, ale sporadycznie. Natomiast ja się mogę zastanowić, przedyskutować, dlaczego mi się tak wydawało, że nie. Ale w sumie to tak albo w sumie to był pech, przypadek. Czy ja powinienem o tym powiedzieć jako o czymś statystycznym? Czy doprecyzować to, co ja mam w głowie? Czyli – jeśli mam tylko taką możliwość to za każdym razem ja pracuję ze swoją wiedzą. Tak samo, jak ja coś mówię – to też ktoś mówi, że nie zawsze. Ja też się zastanawiam, że w sumie może nie zawsze. Chociaż moja pierwsza myśl wcale nie jest taka. Moja pierwsza myśl jest taka, że tam zawsze. „Oho, tu taką myśl, znaczy, że ona jest niepoprawna!”. Teraz proszę usiądź a teraz rozmawiamy normalnie, nie? Inteligentne osoby. Czyli kiedy „nie”. W jakiej sytuacji to nie będzie dobry pomysł. 

Nie ma u nas takiej kultury dyskursu. Także przez system edukacji, także przez to, że tak jest łatwiej. Bo my nie jesteśmy też takim gatunkiem, który by chciał się ciągle nad swoim życiem zastanawiać. My lubimy jak ktoś coś nam mówi. Wiesz co? Każdy, kto jest rodzicem wie, że dziecko, zwłaszcza w wieku nastoletnim, jednej strony nie chce, żeby rodzice mu mówili, co ono ma robić, a z drugiej strony chętnie obarczy ich winą za to, co zrobiło. Cała psychoterapia na tym stoi. 

Psychoterapia stoi na tym, że nasi rodzice są winni. W związku z tym – i to tak samo jest tu. My też tak rozmawiamy i nie ma tej kultury dyskursu. My się boimy, że jak się ktoś nie zgodzi, to w ogóle zakwestionuje całe nasze życie. 

Nie tylko tą prezentację, ale rzeczywiście całe nasze życie. No właśnie.

Ludzie nie mają czasu myśleć o naszym życiu, kiedy wychodzimy na scenę. To jest ważne – czy naprawdę się zastanawiamy? No może coś tam mignie przez głowę „Ciekawe, jaką on ma żonę!” albo „Ciekawe, jakiego ona ma męża?”. „Ciekawe, czy ona ma porządek w szafie”, „Ciekawe czy chodzi w majtkach rano po domu”. Takie jakieś przychodzą nam sformułowania do głowy. Ale naprawdę my większość czasu podczas słuchanych prezentacji myślimy o sobie. Każdy myśli o sobie. Czy ja tak mam? Byłoby to bardzo miłe, gdyby tak wszyscy, jak ty wychodzisz na scenę myśleli cały czas o tobie. Ale tak nie jest! Nie jesteśmy do tego zbudowani. Myślenie o tym, że reszta nic innego nie robi, tylko mnie próbuje ocenić, jak ja wyszedłem, no jest grubo na wyrost. Ludzie naprawdę mają swoje życia, nie muszą się naszym interesować. O którym wiedzą ledwo, ledwo. Od czasu do czasu z pół kalorii spalą, ale to jest takie właśnie… Jeden z elementów narcystycznego myślenia. Że my tam jesteśmy raczej dla jakiejś idei, dzięki której audytorium, wszyscy my, którzy jesteśmy na tej sali – bo ja jestem samym też audytorium dla siebie, zastanawiamy się nad własnym życiem, a nie że ja coś mówię i wszyscy myślą o mnie cały czas. To było fajne, ale nie. 

Czyli to jest też taki paradoks – bo z jednej strony, wychodząc na scenę, boimy się opinii innych – to też nas w pewien sposób stresuje, ale z drugiej strony przecież ci ludzie – tak jak mówisz – nie spalą pół kalorii na to, żeby o nas pomyśleć. Oni też myślą o sobie – my myślimy o sobie, będąc na scenie, a oni myślą o sobie. I tu mamy taki paradoks.

Każdy myśli o sobie! Więc jest to taka – jak powiedziałem. Martwienie się opinią innych jest bardzo zasadne, bo opinia innych jest istotna dla naszego życia. Budujemy i poczucie własnej wartości w dużej mierze nad tym, czy inni ludzie uważają nas za ludzi w porządku. Użytecznych, życzliwych i tak dalej. Swoją karierę też budujemy na opinii innych, nie da się ukryć. Może mniej niż kiedyś, bo kiedyś ludzie mniej więcej umierali w tym samym miejscu, co się rodzili. Jeszcze tam niecałe 200 lat temu. Ktoś umarł, to prawdopodobnie w życiu nie przejechał więcej, niż 20 km. Jak ja na przykład podrywał Jadzię za stodołą, Jadzia by mi dała kosza, to już do końca życia miał to wypominane. 

A dziś, jak mi Jadzia da kosza w klubie, w mieście, to ja pójdę do drugiego klubu tego samego wieczoru gdzie nikt mnie nie zna i mogę znowu sobie spokojnie dostać kosza. Bo tych klubów tam jest jeszcze 56! Ja mogę się przez cały tydzień przelecieć po tych klubach i za każdym razem mieć czyste konto. To nie jest też tak. Zresztą, trzeba też uczciwie sobie powiedzieć, że jak naprawdę coś spieprzymy w prezentacji, z różnych powodów – źle ją wymyślimy albo źle ją zrealizujemy, albo byliśmy niedysponowani, albo czasami sytuacja jest nie tak, a tak. Zdarzy się prezentacja, że wychodzi dyrektor sprzedaży mówi: „Jak dalej będziecie tak performować to was wszystkich wypierdzielę w przyszłym miesiącu! A teraz z mową motywacyjną pani Ania PRO, bardzo proszę”. I ty wchodzisz w sumie…

I tak już pozamiatane. 

Wiesz, że jest właściwie – raczej ciężko ci będzie dźwignąć atmosferę i zachęcić wszystkich do wesołej pracy, a chciałaś zacząć radosnym dowcipem, nie?

Więc z różnych powodów może to się nie powieść. To pamiętaj też o tym, że złe rzeczy ludzie raczej licho pamiętają. Nie takie złe, że ktoś ci zrobi krzywdę, bo to akurat pamiętamy. Ale słabe jakościowo. Takie, że słabe filmy się licho pamięta, słabe pomysły, które się robiło na wakacje się licho pamięta. Chyba że się coś dramatycznego przydarzyło. Ale w prezentacji publiczność jest mała, więc raczej słabą prezentację obejrzy parę osób, czy tam zobaczy parę osób. Pogadają chwilę i już, tam pójdzie gdzieś z dymem. W związku z tym nie ma aż takiego – ten lęk, jak wiele innych, jest niezasadny. Tym bardziej że nawet jeśli coś źle pójdzie i nawet to zostanie gdzieś uwiecznione.

Na przykład pójdzie w Internet, bo ludzie mają często takie, zauważyłam – tak wtrącę jeszcze – ludzie często mają takie obawy, że jak to zostanie nagrane, to już pójdzie w Internet, to już w ogóle nigdy stamtąd nie zniknie. Tak jak hot16challenge naszego prezydenta. Niby już nie ma tam na profilu, ale dalej ktoś tam nagrywał. 

O tym rozmawiamy teraz cały czas, że to w jakiś sposób – część osób uważa, że to było – nie jest źle, że pan prezydent to zrobił. Myślę, że to jakieś coś ważnego i to będzie ktoś jakoś długo pamiętał. To jest taki moment, my się w nim znajdujemy i tam to przeżywamy, a potem człowiek to odeśpi i za każdym razem mamy takie mentalne mechanizmy w głowie, które dokonują wszelkich starań, żeby stres nam się w głowie wypłaszczał. Nie tylko chodzi o ten stres związany z wtopą, ale też ze śmiercią czyjąś, z każdym smutnym wydarzeniem. Więc to się po prostu rozjedzie. A prezydent robi wiele różnych innych rzeczy i pan prezydent, i reszta i one są lepsze, gorsze i tak samo, wiesz. My możemy mieć jedno, złe wystąpienie, ale potem zrobimy 15 dobrych albo 3 dobre i to już wystarczy. 

Słuchaj, na YouTube – ja nie wiem, ile teraz, ale dwa lata temu w ciągu jednej minuty pojawiało się 60 godzin filmów. Więc naprawdę, czy ktoś będzie tropił coś, co jest słabe? Po prostu przestanie oglądać jak się znudzi, a nie będzie oglądał: „Boże, Boże, już pół godziny temu wiedziałem, że to jest dramat, ale po 35 minutach widzę, że to jest po prostu nie, niemożliwe, nie no, dramat!”. Najwyżej powie tak: „Boże, no trudne były początki, ale proszę, jak się wyrobiła”, tak? I już, bo trafi tam z jakiegoś twojego późniejszego. 

Warto, myślę sobie, nad takimi rzeczami myśleć jak ten lęk do nas przychodzi. Może nie w trakcie, jak on przychodzi, ale trochę się na niego zaimpregnować. I jak on już się pojawia, tuż przed takim wystąpieniem, to najczęściej sobie powtarzać to, co mamy do zrobienia. Można też oczywiście pracować w taki sposób na sobą, że sobie wyobrażam, że mówię i że mi dobrze idzie. To nie wpłynie na to, że to mi lepiej pójdzie, przynajmniej nie mamy na to badań, ale wpłynie na to, że się lepiej poczuję. My najczęściej boimy się czegoś w takich sytuacjach, że nie wiemy co się stanie. 

Takie czarne scenariusze. 

Czy ja wyjdę i źle pójdzie? Ale że co źle pójdzie? No nie wiem, że coś źle. No ale co, że ci źle pójdzie? Nie wiem, że wyjdę i zapomnę. Okej, no to wyjdziesz, zapomnisz, to się naucz trzech linijek na pamięć. No i on się uczy Dzień dobry państwu, nazywam się… Z desek amfiteatru w Sopocie wita państwa Grażyna Torbicka. Potrafisz powtórzyć? Tak. No i super! 

Jakby jesteśmy w domu, wszyscy się cieszą, bo to taki dowcip. Bo to nie oczywiście pani Grażyna Torbicka się uczy, tylko kto inny, żeby tak przywitać wesoło. „Ale jak tego zapomnę?!”. O, dżizas. No to już ciężko. No bo jak zaczynamy się ubezpieczać do ubezpieczania się, to już jest słabo. Pracujemy nad tym, żeby zdjąć lęk. Ale generalnie uczy się, żeby uczyć się początku na pamięć, dlatego że ten początek jest straszny. Jak wjedziesz po szynach, to ani się zorientujesz – już mówisz. Mówisz i mówisz, i mówisz. I to działa. 

I tak jak w przypadku wielu różnych rzeczy, o których – to myślę, też jest państwu znana zasada – jak ktoś chce coś robić dobrze, to musi tego robić dużo. I już. I z czasem już się człowiek przestaje stresować. Tak jak się raz z konia spadnie, no to nic dziwnego, ale – jak się dwa razy spadnie, ale 150 razy się nie spadło, to już zaczyna być norma. 

To też tak jak mówiłeś z tym feedbackiem i opinią innych. Czyli z jednej strony my budujemy pewną swoją wartość na opinii innych, ale też warto przyjmować ten feedback i konstruktywny, i niekonstruktywny, i w pewien sposób filtrować. Tu się też taki, myślę wazny pojawia problem hejtu. Czyli z jednej strony mamy feedback ludzi, którzy rzeczywiście nam życzą dobrze i powiedzą nam: „No tutaj, tutaj i tutaj schrzaniłeś, ale tu i tu jest dobrze, więc podciągnij się z tych trzech rzeczy, a tamte dwie po prostu zostaw tak jak są, bo są dobrze’ a są inni, którzy po prostu powiedzą, że: „Wyszedłeś jak balon na tym wideo i więcej nigdy nie nagrywaj człowieku i się schowaj” i tyle. Trzeba sobie jednak w pewien sposób wyważyć, którą opinię ja przyjmuję i z którą opinią innych się liczę, a którą opinię innych po prostu odsuwam. Albo tak jak mówisz: prześpię się i już nie będę się przejmować. 

No, znaczy większość opinii jest do niczego. I nie oszukujmy się. Wiesz, my żyjemy w takich czasach, w których każdy się zna. Nie wiem, czy to zauważyłeś. Mieliśmy w Polsce ekspertów od wielu różnych rzeczy. Od transformacji politycznych, od katastrof lotniczych. Ostatnio bardzo wielu ekspertów jest od medycyny. Też teraz od praw człowieka, od rasizmu. Od konstytucji jest bardzo wielu ekspertów. Właściwie każdy ma jakąś wiedzę, że mógłby na poziomie ministerialnym spokojnie śmigać. I w zależności od tego, co się zdarzy, to każdy się zna. 

Niestety, smutna prawda jest taka, że prawie nikt się nie zna i wśród takich naszych znajomych, których opinie w ogóle nas interesują, po pierwsze: znajomych, a po drugie: interesują, bo to już bardzo zawęża to grono, a reszta jest kompletnie nieistotna. Czy może się zdarzyć, że ktoś coś powie celnego. To jak wygrać na loterii. A ten hazard jest kompletnie nieopłacalny. Dlatego w takich sytuacjach rada jest jedna: po prostu się nie czyta komentarzy. I już. Ani my nie wiemy kto, ani ile osób, ani po co, ani czy ta osoba się zna. Zastanawianie się nad tym, że komuś nagle kompletnie nas nie zna i w ogóle nie wiadomo – przyjdzie do głowy, że fajnie by było, jakbyś miał niższy ton głosu. Bardzo celna porada! To się dzieje tak rzadko, że szkoda naszych nerwów na czytanie całej reszty. To jest ważne, żeby sobie ciągle powtarzać, czy jest taka grupa osób, która w danej dziedzinie ma opinię, na której zależy. A reszta nie ma. I jeżeli ktoś chce mieć takie prawo do wygłaszania opinii pod naszym adresem i też takich, że my je weźmiemy pod uwagę, to musi nad tym długo, ciężko pracować. Wykazać się wiedzą merytoryczną i życzliwością pod naszym adresem. Bo jedno i drugie jest istotne, żeby nie będąc na przykład nieżyczliwym nie próbował nas tylko zdyskredytować. Tylko żeby wiedział, kiedy to powiedzieć. Nie po wystąpieniu, my schodzimy ze sceny, on mówi: „No, jednak środek to gówno, muszę ci powiedzieć”. Tylko jak schodzi cały czas na tej widowni pokazuje tak – bo to jest główne zadanie przyjaciół na widowni. Nawet jak w smarkach się tam walamy i pocie. Pokazywać, że idzie super. A potem jak schodzimy i mówią dalej, ze super i gratulują i dopiero jak ochłoniemy, trzy dni później mówią: „Wiesz co, tak pamiętam, ty jakoś tak jedno ramię masz niżej”. To wtedy jest moment na tłumaczenie. A nie od razu. Człowiek w tych emocjach schodzi. To wtedy tylko trzeba go głaskać i wspierać, bo on i tak ledwo stoi i nic nie trybi. 

Tego się musi nauczyć taka brygada, która będzie miała nam prawo udzielać informacji zwrotnej, a cała reszta nie ma! Cała reszta może sobie opowiadać, dyskutować ze sobą co się dzieje i się cieszyć. Bo żeby kierować naszym życiem, trzeba sobie na to trochę zapracować, a nie że każdy może to zrobić. Pod warunkiem, że nie rozmawiamy na przykład o prawie w państwie czy coś, ale mówimy o takim normalnym życiu. 

Ta opinia innych tez z tego powodu nas właśnie – a wiele osób jest zawistnych, bo się czują gorsze, a chciały być lepsze. Albo zaraz będą mówiły, a mają mniej dowcipów. Albo więcej dowcipów, a my jesteśmy poważni i sobie myślą: „Kurde, moje wystąpienie takie żywe, takie szparkie, takie wesołe. A ten koleś tu dwa slajdy na Excelu, mówił strasznym głosem, ale pierdzielony jak trafił w sedno merytorycznie! To widać praktykę, nie? To ja po tym wyjdę jak taka płastuga intelektualna, że mnie po prostu posuną z tej sali”.

Ciężko jest ocenić. Dlatego, jak my sobie zaczynamy ekstrapolować, z jakiego powodu i kto może się źle czuć, to nawet same te osoby nie do końca wiedzą, a my to już w ogóle. Dlatego jest taka grupa osób, które mogą wyrażać opinię na temat naszej pracy, wiedzą jak to zrobić i kiedy, a cała reszta…

I też my na to pozwalamy. 

Tak. Pozwalamy. A cała reszta nie, bo mnie czasami jakaś tam opinia nie obchodzi. Może nie staram się być z tym za bardzo obnoszący się, ale zasadniczo uważam, że pomimo takiej naszej chęci radzenia wszystkim dookoła, to powinniśmy się raczej gryźć w język. Bo każdy ma dość wąski zakres kwestii, na których się zna. I jeżeli zamierzamy coś powiedzieć, czego nie jesteśmy pewni, to trzeba to bardzo zrobić delikatnie, miło, zasłużyć sobie trochę na to w dobrych warunkach i tak dalej. A nie mówić: „Teraz ci coś szczerze powiem!”. Szczerością ludzie się zasłaniają najczęściej wtedy, jak chcą nam przypierdzielić. Szczerze to może nie teraz, bo teraz mam akurat dobry humor. Potocznie mówimy, że szczerość nie jest taką wartością, za jaką się ją uważa. Bo szczerość jest fajna, ale jakbyśmy mieli dostęp do wielkiej prawdy świata, to może szczerość tak. Ale szczerość to jest ciągle moja własna opinia, która jest usadzona w tym, czy na przykład jestem głodny czy nie. 

Dlatego z tym lękiem przed opiniami to raczej tak. Dlatego, jak się pracuje z trenerem, mentorem, taką osobą jak ty, ona często się wypowiada bardzo konkretnie. Nie, że wystąpienie było dobre czy złe, tylko czy na przykład postawa ciała była taka jak trzeba, czy nie za dużo, czy nie za mało. My to rozbijamy na kawałki. To jest coś, z czym można coś zrobić. Można nad tym pracować. A nie: „No, wiesz co, ja ci powiem, że twoje wystąpienie to… Meh” i to tyle. Zastanawiamy się, co mamy teraz – że co to było? Albo mówi: „No, no, super!” no i my się cieszymy. Wolimy, żeby ludzie się cieszyli niż nie, ale to też jest taka recenzja, z którą w zasadzie – czy opinia, z którą no, no!

Jeśli jesteś osobą, która lubi patrzeć na twarze osób mówiących, to zachęcam Cię do zobaczenia tego odcinka na YouTube!

Anna Prończuk-Omiotek

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *